Jeżeli dziś na sali są przedstawiciele państwowych firm jako największych w Polsce, to oni zasługują na szczególne gratulacje. Bo im wbrew własności państwowej udało się osiągnąć sukces. Ale nie można na tej podstawie wyciągać generalnego wniosku, że socjalizm nawet w mniejszych dawkach może się sprawdzać. To jest jedna z największych i niebezpiecznych głupot, jakie są głoszone, również w Polsce. Mam wrażenie, że niektórzy politycy w Polsce chcieliby mieć swoje małe Gazpromy. A czy rozliczono sensowność inwestycji Orlenu w Możejkach?
Popatrzmy na kryzysy w kapitalizmie zachodniego typu, czyli nie tak upolitycznionym jak w Rosji. Trzeba odróżnić w tym kapitalizmie kryzysy, które zaczęły się w finansach publicznych i przelały się na sektor finansowy, od kryzysów, które zaczęły się w sektorze finansowym i następnie przelały się na budżet. Przykładem pierwszego z tych kryzysów była Grecja. Co było jego źródłem? Ciągłe głosowanie na Świętych Mikołajów w polityce. W nadziei, że tak może trwać wiecznie. U nas też ludzie głosują na Świętych Mikołajów albo sądzą, że za prezenty, które wywalczą od polityków, zapłacą inni. Ale jak wszyscy tak myślą, do czego to prowadzi? Każdy trzyma rękę w kieszeni innego człowieka – jak kiedyś powiedział Ludwig Erhard. To jest państwo dobrobytu w wynaturzonej formie. Dlaczego zbankrutowały greckie banki? Bo kupowały obligacje greckiego państwa, które zbankrutowało. Czy to był kryzys wolnego rynku? Oczywiście nie. To był kryzys wywołany złą polityką, która bywa prowadzona również w demokracji. Kiedy? Wtedy kiedy nie pilnuje się polityków z właściwej strony. By nie udawali świętych Mikołajów. Kiedy dajemy się omamić ich sloganami. To zawsze się źle kończy, prędzej czy później.
Trudniejszym do wyjaśnienia na pierwszy rzut oka jest kryzys, który zaczyna się w sektorze finansowym: najpierw jest boom, za szybko rosną kredyty, szczególnie mieszkaniowe, no i często kończy się to załamaniem, czyli kryzysem. Tak było w Hiszpanii, Wielkiej Brytanii, Irlandii, ale już np. nie w Kanadzie, Szwecji czy Polsce. Wiele osób traktuje te kryzysy finansowe przelewające się na budżet jako dowód, że z tym kapitalizmem coś nie jest w porządku. Dlaczego te kryzysy przelewają się na budżet? Bo jak był boom, to podatki rosły i wydatki państwa też rosły. Potem, jak boom prysnął, to gospodarka się załamała i mamy ogromną dziurę w budżecie. Od równowagi do ogromnego deficytu idzie się dwa lata. Tak było w Hiszpanii.
Kryzysowy ?boom kredytowy
Co wywołuje kredytowy boom, który prowadzi do załamania? Część antykapitalistycznych komentatorów mówi, że to po prostu kapitalizm albo, co gorsza, „neoliberalizm". Jeszcze inni mówią, że to chciwi bankierzy. Tym ostatnim powinno się zadać pytanie, skąd ten nagły przypływ chciwości. Jeszcze inni twierdzą, że skoro kryzys wybuchł w sektorze finansowym, to i przyczyny muszą w nim leżeć. To jest logika małego Jasia. To tak jak powiedzieć: skoro katar jest w nosie, to przyczyny kataru też są w nosie. Wszystkie te twierdzenia nie wytrzymują próby jakiejkolwiek porządnej analizy. A co mówi taka analiza? Po pierwsze, patrzymy, w których instytucjach: państwowych (upolitycznionych) czy prywatnych, częściej ujawniały się problemy. Na to jest odpowiedź – w państwowych. W Hiszpanii były cajas, czyli państwowe banki regionalne, i banki prywatne. Największe problemy wystąpiły w tych pierwszych, czyli cajas. Podobnie było w Słowenii, gdzie politycy bronili swoich banków przed prywatyzacją jeszcze bardziej niż nasi politycy do 1997 r. 70 proc. aktywów sektora bankowego w Słowenii należy do banków państwowych, które oczywiście udzielały wielu złych kredytów – aż do kryzysu całej gospodarki. W Polsce mogłoby się wydarzyć coś podobnego, gdyby nie prywatyzacja banków w latach 1998–2000. Również w Stanach Zjednoczonych mamy upolitycznione instytucje finansowe – Fannie Mae i Freddie Mac. Przyczyniły się one do boomu kredytowego – i następnie do załamania. W Niemczech były Landesbanken – upolitycznione banki regionalne, które prawie wszystkie zniknęły w wyniku swoich kryzysów. Czyli prosta obserwacja, a także badania wskazują, że polityka w przedsiębiorstwie, także finansowym, szkodzi, a przynajmniej jest zagrożeniem. Bo nawet jeśli dana ekipa polityczna z jakichś przyczyn nie wykorzystuje własności państwowej do realizacji swoich celów politycznych, to następna ekipa nie będzie miała oporów. Czyli zostawianie dużej własności państwowej to zostawianie przyczółków pozwalających na szkodliwe interwencje polityków w gospodarce. Zwłaszcza niebezpiecznych w działalności finansowej.
Po drugie, błędna polityka pieniężna i szkodliwe regulacje. Jest wiele analiz empirycznych, które na to wskazują. Na przykład raport grupy de Larosiere'a dla Unii Europejskiej opublikowany w 2008 r. pokazał te błędne interwencje. Pamiętam, bo byłem członkiem tej grupy. Stopy procentowe banków centralnych, zwłaszcza Fedu, były za niskie. I to stymulowało nadmierny wzrost kredytów. Programy subsydiowania kredytów mieszkaniowych były wszędzie popularne. To było sztuczne potanienie kredytów. Jak to nazywało się w Polsce? „Rodzina na swoim". A teraz to nazywa się „Mieszkanie dla młodych". Przepisy podatkowe w wielu krajach faworyzują zaciąganie kredytów zamiast powiększania kapitału właścicielskiego. Takich błędnych regulacji politycznych, które przyczyniały się do powstania kryzysu, było – i jest – wiele. Wszyscy są zgodni, że należy wreszcie odejść od sytuacji, że jeżeli dany bank jest duży, to musi być uratowany (ang. too big to fail). Ale dlaczego w ogóle doszło do takiej sytuacji? A bo kilkadziesiąt lat temu władze publiczne na Zachodzie zaczęły ratować co większe banki. W związku z tym wierzyciele na rynkach finansowych słusznie uznali, że takie banki są mniej ryzykowne, bo będą zawsze uratowane. W konsekwencji wierzyciele oferowali im niższe stopy procentowe, bo ryzyko było mniejsze. Tak zwana marża za ryzyko została obniżona. W efekcie duzi stali się jeszcze więksi. Aż do takiej sytuacji, że gdy w piątek władze publiczne dowiadują się, że w poniedziałek duży bank padnie, to są pod ogromną presją psychiczną, by interweniować w jego obronie. I tak się dzieje. Wszyscy się zgadzają, że trzeba od tego odejść. Ale dopóki pierwsza duża instytucja nie zbankrutuje w uporządkowany sposób, dopóty nie będziemy wiedzieli, że się od tego odeszło.
Podsumowując, radzę zwiększyć odporność na popularne antykapitalistyczne tezy i slogany bez względu na to, czy ich autor ma tytuł profesora, czy nie ma. Nawiasem mówiąc, w naukach społecznych nie należy traktować tytułów naukowych jako gwarancji wysokiej jakości wypowiedzi. Radzę przyjąć takie założenie i nie padać na klęczki przed twierdzeniami ludzi, którzy mają tytuły naukowe z nauk społecznych. Taką samą postawę radzę przyjąć wobec osób, które wypowiadają się na tematy gospodarcze, a mają tytuły naukowe z innych nauk. Tym uważniej trzeba patrzeć na treść ich wypowiedzi i pytać, czy to jest paszkwil, czy to jest utwór, którego tezy wynikają z dowodów empirycznych.