Próby nawiązania dialogu nic nie dają, niestety trzeba uciec się do czynów. Tylko zaburzenie interesów Rosji w Europie i świecie może zmusić ten kraj i jego przywódców do poszanowania praw sąsiadów do niepodległości i integralności. Bułgarzy poszli dalej, mimo nieskrywanych prorosyjskich sympatii – nie tylko wstrzymali prace na budową liczącego 3600 kilometrów rurociągu przez Morze Czarne, który miał połączyć Rosję z Bułgarią, a także z Serbią, Węgrami, Austrią i Słowenią. Zaznaczyli jednocześnie, że chcą uczestniczyć w projekcie Shah Deniz, zapewniającym gaz ziemny z Azerbejdżanu. To najbardziej dobitne i – mam nadzieję – najbardziej skuteczne wsparcie, jakie Europa i świat mogą dać Ukrainie. To jednocześnie najlepszy sposób, aby pokazać wolę pokojowego rozwiązania konfliktu na wschodzie Ukrainy. Co prawda sprawa ma także drugie dno, bo inwestycja Gazpromu od początku nie podobała się Komisji Europejskiej, która naciskała na Bułgarię aby wstrzymała prace. Bruksela rozpoczęła nawet postępowanie zarzucając złamanie zasad dotyczących zamówień publicznych i preferencyjne traktowanie spółek bułgarskich i rosyjskich. Jednak ważne jest, że rząd w Sofii w odpowiednim momencie decyzję podjął. Oczywiście na reakcję Moskwy nie trzeba było dłużej czekać – jeden z przedstawicieli rosyjskiego ministerstwa energetyki wyjawił, że sprawa ta będzie tematem jutrzejszych negocjacji w Brukseli dotycząca cen gazu dla Ukrainy. Nic dziwnego, że Moskwę bułgarski krok zdenerwował – gazociąg południowy miał być jedną z kluczowych inwestycji Gazpromu - decyzja Bułgarii komplikuje strategiczne plany rosyjskiego monopolisty, nie mówiąc o milionowych stratach. Teraz pozostaje wierzyć, że przeciw poprowadzeniu rury przez ich terytoria, wypowiedzą się także kraje niezrzeszone – bo taką opcje bierze pod uwagę Putin.