Czasy, gdy najpierw określano, jaki chce się pokazać budżet i do tej wizji dopasowywano wskaźniki, już minęły. Obecnie prezentowane dane w większym bądź mniejszym stopniu są zbieżne z tym, co wylicza rynek. Można oczywiście się zastanawiać, czy inflacja lub nakłady inwestycyjne nie są zawyżone – tym bardziej że bezrobocie ciągle ma pozostawać dwucyfrowe – ale nawet jeśli rynkowi ekonomiści prezentują odmienne wskaźniki, różnice między rządowymi a rynkowymi wyliczeniami nie są duże.
Dla przykładu oczekiwania co do dynamiki PKB wahają się od 3,5 do 4,2 proc. Wprawdzie zdaniem prof. Stanisława Gomułki w sytuacji bardzo niskiej inflacji w tym roku w Polsce i w Europie, umacniającego się złotego i braku presji płacowej, bezpieczniej dla realności budżetu byłoby założyć dużo niższą inflację, jednak nie wszyscy podzielają jego pogląd. Pamiętajmy, że wciąż mamy do czynienia z napięciem politycznym na Wschodzie, które – jeśli się zaostrzy – może znacząco wpłynąć na stan gospodarki w Polsce i w Europie.
Poza tym to dopiero wstępne założenia. Mogą one pozostać niezmienione, ale jeśli najbliższe dwa, trzy miesiące pokażą, że sytuacja w przyszłym roku w gospodarce może jednak wyglądać inaczej, minister będzie miał szansę zweryfikować swoje stanowisko. Projekt budżetu z wyliczeniami dotyczącymi wpływów podatkowych ujrzy światło dzienne dopiero jesienią. Tak naprawdę też dopiero wtedy będziemy mogli stwierdzić, czy zawarte w nim wyliczenia wpływów z VAT, PIT czy CIT albo akcyzy są realne czy budzą wątpliwości. To, co już dziś – w ocenie ekonomistów – można nazwać dobrą decyzją, to fakt, że wskaźnik wzrostu emerytur i rent postanowiono ustawić na ustawowym minimum, tj. inflacja w 2014 r. plus 20 proc. realnego wzrostu przeciętnego wynagrodzenia w 2014 r. Jak zaznacza prof. Gomułka – musi to oznaczać bardzo niski wzrost wskaźnika waloryzacji.