Głębszy od oczekiwań spadek inflacji mierzonej indeksem cen towarów i usług konsumpcyjnych (CPI), który w kwietniu zbliżył się do zera, odrodził dyskusję o możliwości pojawienia się w Polsce deflacji. Warto w tym miejscu rozwinąć definicję deflacji, która określana jest jako długotrwały spadek ogólnego poziomu cen, często wiążący się z ograniczeniem podaży pieniądza. W tej prostej definicji powinno się podkreślić trwałość tego procesu, gdyż deflacją jest zjawisko o co najmniej średniookresowym horyzoncie, a nie krótkotrwały spadek wskaźnika CPI poniżej zera.
O deflacji można było mówić w Japonii w latach 1999–2004, w Stanach Zjednoczonych po wielkiej depresji czy w Irlandii w 2009 r. Deflację mamy też w Polsce, tyle że na poziomie producentów, gdzie od listopada 2012 roczny indeks PPI jest ujemny.
Perspektywa pojawienia się w gospodarce deflacji nie rodzi pozytywnych emocji, ponieważ jej wystąpienie wywiera niekorzystny wpływ na gospodarkę poprzez wystąpienie spirali deflacyjnej. Utrzymująca się przez dłuższy okres deflacja osłabia popyt krajowy, prowadzi do spadku produkcji i w rezultacie dynamiki PKB.
Oczekiwany spadek ogólnego poziomu cen skłania do powstrzymywania się od dokonywania wydatków konsumpcyjnych i inwestycyjnych. Gospodarstwa domowe, wierząc, że w przyszłości ceny dóbr będą niższe, odkładają konsumpcję na późniejszy okres, potęgując spadek produkcji. Przedsiębiorstwa natomiast, obawiając się, iż koszty bieżącej produkcji będą wyższe od wpływów ze sprzedaży wytworzonych później produktów gotowych, skłonne są do ograniczania nakładów inwestycyjnych. Obserwować to można było na przykładzie gospodarki japońskiej, gdzie recesji towarzyszył spadek ogólnego poziomu cen.
Monetarna teoria inflacji zakłada występowanie w długim okresie dodatniej zależności pomiędzy inflacją a nominalną ilością pieniądza. Podaż pieniądza w Polsce systematycznie rośnie, choć dynamika agregatu M3 nieco wyhamowała w ostatnich miesiącach.