Rz: Podobno biznesmeni uciekają w wysokie góry, aby nie myśleć o finansach, raportach, umowach. Chcą uwolnić umysł i zmęczyć się fizycznie. Jak było w pana przypadku?
Zygmunt Berdychowski:
Ja zacząłem najpierw biegać, i to raczej za sprawą mojego kolegi niż z własnych chęci. Półmaraton, do którego mnie zaprosił, przebiegłem, ale z kolegą przegrałem. To wpłynęło na moje ambicje, zacząłem trenować. Rok później ten sam kolega zabrał mnie na Gerlach i tak się zaczął mój romans z górami. W kolejnym roku już sam poszedłem w Alpy, potem był Kaukaz i właśnie tam usłyszałem, że istnieje coś takiego jak Korona Ziemi. Postanowiłem ją zdobyć.
Poważne wyzwanie. Wiedział pan, na co się porywa?
Zupełnie nie. Opowieść o szczytach Korony przemówiła mi do wyobraźni, ale wtedy jeszcze nie miałem pojęcia, co mnie czeka. Dotąd wyjeżdżałem raz, dwa razy do roku na kilka dni. Dla kogoś, kto dba o kondycję, były to rekreacyjne wypady.