Reklama

Góry,wspinaczka,strach,Mount Everest,szczyt,ryzyko

Ja zacząłem najpierw biegać, i to raczej za sprawą mojego kolegi niż z własnych chęci - mówi ?Zygmunt Berdychowski, założyciel Fundacji Instytut Studiów Wschodnich.

Publikacja: 14.07.2014 14:31

Rz: Podobno biznesmeni uciekają w wysokie góry, aby nie myśleć o finansach, raportach, umowach. Chcą uwolnić umysł i zmęczyć się fizycznie. Jak było w pana przypadku?

Zygmunt Berdychowski:

Ja zacząłem najpierw biegać, i to raczej za sprawą mojego kolegi niż z własnych chęci. Półmaraton, do którego mnie zaprosił, przebiegłem, ale z kolegą przegrałem. To wpłynęło na moje ambicje, zacząłem trenować. Rok później ten sam kolega zabrał mnie na Gerlach i tak się zaczął mój romans z górami. W kolejnym roku już sam poszedłem w Alpy, potem był Kaukaz i właśnie tam usłyszałem, że istnieje coś takiego jak Korona Ziemi. Postanowiłem ją zdobyć.

Poważne wyzwanie. Wiedział pan, na co się porywa?

Zupełnie nie. Opowieść o szczytach Korony przemówiła mi do wyobraźni, ale wtedy jeszcze nie miałem pojęcia, co mnie czeka. Dotąd wyjeżdżałem raz, dwa razy do roku na kilka dni. Dla kogoś, kto dba o kondycję, były to rekreacyjne wypady.

Reklama
Reklama

Ale mimo to zdobył pan Mount Everest.

To było wyzwanie, które nie może się równać z żadną inną wyprawą. Poprzednie kończyły się na wysokościach, na których tutaj dopiero rozpoczynaliśmy wspinaczkę, czyli 5–6 tys. m. Zresztą nie zna Himalajów ten, kto nie był powyżej 7 tys. m. Jednak w momencie, kiedy stanąłem u podnóża góry, nie miałem bladego pojęcia, że tym razem przyjdzie mi się zmierzyć z zupełnie innymi emocjami, trudnościami, słabościami.

Pierwszą walkę z tą górą pan przegrał. Czy pomyślał pan wówczas, że góra pana pokonała i może należy odpuścić?

Nie, nie miałem takich myśli. Raczej pomyślałem, że nic się takiego nie stało. Ta góra stała, stoi i stać będzie, mogę więc na nią wrócić. Ale aby wrócić, trzeba być żywym. Lepiej więc odpuścić, lepiej się przygotować i wrócić z lepszym nastawieniem. Wie pani, kiedy krew się leje z nosa, waga spada, samopoczucie jest nie najlepsze, to nie myśli się o tym, aby zdobyć szczyt. Ja bałem się, że ze mną się dzieje coś złego, że to może się odbić na moim zdrowiu. Dopiero potem się dowiedziałem, że to były normalne objawy na tej wysokości.

Przezwyciężył pan słabości i stanął na szczycie?

Stanąłem i dziś mogę powiedzieć, że było masakrycznie ciężko.

Reklama
Reklama

Czy właśnie tę wyprawę wspomina pan najgorzej?

Nie, najgorzej wspominam wyprawę na McKinley na Alasce. Spod tego szczytu zostałem ewakuowany, bo zacząłem mieć problemy z mówieniem, przestałem rozpoznawać członków wyprawy. Do dziś nie wiem, co się stało. Tak więc nie każde wyjście kończyło się sukcesem.

Tam musi pan wrócić?

Tak, tam wrócę na pewno.

Rz: Podobno biznesmeni uciekają w wysokie góry, aby nie myśleć o finansach, raportach, umowach. Chcą uwolnić umysł i zmęczyć się fizycznie. Jak było w pana przypadku?

Zygmunt Berdychowski:

Pozostało jeszcze 94% artykułu
Reklama
Opinie Ekonomiczne
Ekspert: Zabranie 800+ Ukraińcom to zła wiadomość także dla polskich pracowników
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Trudne czasy dla ministra finansów
Opinie Ekonomiczne
Diabelski dylemat: większe zadłużenie, czy wyższe podatki. Populizm w Polsce ma się dobrze
Opinie Ekonomiczne
Katarzyna Kucharczyk: Sztuczna inteligencja jest jak śrubokręt
Materiał Promocyjny
Bieszczady to region, który wciąż zachowuje aurę dzikości i tajemniczości
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: PiS wiele nie ugra na „aferze KPO”. Nie nadaje się na ośmiorniczki
Materiał Promocyjny
Jak sfinansować rozwój w branży rolno-spożywczej?
Reklama
Reklama