Jej ostatni jak do tej pory akord w batalii Ackmana, czyli trwająca ponad trzy godziny prezentacja, która miała udowodnić, że Herbalife jest warta znacznie mniej, niż wynosi jej wycena giełdowa, wywołała w Stanach Zjednoczonych bardzo ciekawą dyskusję o tym, jak bardzo inwestorowi grającemu na zniżkę wolno krytykować firmę.
Wojnę z Herbalife Ackman zaczął w grudniu 2012 roku, gdy ogłosił, że spółka jest piramidą finansową, która lada chwila runie. Potem twierdził, że firmę opuszczą dystrybutorzy, a audytor nie podpisze sprawozdania finansowego. Czas mija, a żadne z przewidywanych zdarzeń nie nastąpiło. Za to po chwilowych spadkach kurs akcji Herbalife się pnie.
Od czasu, gdy Ackman po raz pierwszy ujawnił, że zajął na jej akcjach krótką pozycję, czyli sprzedał uprzednio pożyczone akcje, kurs wzrósł o ok. 60 proc. Tylko w czasie ubiegłotygodniowej, ponadtrzygodzinnej prezentacji zyskał 25 proc. Faktem jest też to, że dzień wcześniej, gdy Ackman zapowiedział, że przedstawi nowe dowody na słuszność swoich tez, kurs Herbalife zanurkował o 11 proc. Kurs spadał także, gdy w grudniu 2012 roku Ackman zaczął atak. Wówczas w ciągu trzech dni zjechał o 41 proc.
Warto odnotować, że inni znani inwestorzy uznali, że ataki Ackmana są dobrym powodem, by kupić akcje Herbalife. Tak postąpił m.in. Daniel Loeb, George Soros i Carl Icahn. Ten ostatni nie tylko kupił akcje, ale także mocno krytykował Ackmana.
Działania Ackmana sprawiły, że rozpoczęła się dyskusja, na ile w krytyce spółki publicznej inwestor może sobie pozwolić. Większość cytowanych przez amerykańskie media prawników jest zdania, że na dużo, bo chroni go m.in. gwarantująca wolność słowa pierwsza poprawka do amerykańskiej konstytucji. Co prawda jego działania mają służyć zarabianiu pieniędzy, ale póki świadomie nie podaje fałszywych informacji oraz nie mówi jednego, a robi czegoś zupełnie innego, trudno go posądzić o manipulowanie rynkiem.