Na początku były emocje z powodu braku autostrad i fatalnego stanu dróg. W trakcie budowy były emocje z powodu tempa i sposobu wykonania. Jak już w końcu mamy te drogi, są emocje, a może nawet histeria z powodu niewydolności tych autostrad i systemu zarządzania.
Realizacja programu budowy autostrad to od początku, niestety, zadanie polityczne, a nie gospodarcze. Zawłaszczenie przez polityków tematu infrastruktury drogowej spowodowało, że polskie autostrady to wynik kompromisu pomiędzy celem politycznym a możliwościami finansowymi państwa.
Marzenia i rzeczywistość
Na początku były plany i determinacja, ale nie było pieniędzy. To wykreowało popularny wówczas na świecie model partnerstwa publiczno-prywatnego. Ustalanie pierwszej umowy koncesyjnej to jak podróż w nieznane. Nikt nie miał doświadczenia, z wyobraźnią też było kiepsko. A co najgorsze, były to czasy klasycznej ekonomii, w której pieniądz był drogi i trudno dostępny. W opinii obiegowej na skutek drogowego niedostatku wydawało się, że autostrady w Polsce to oczywistość i niezbędna potrzeba. Dla finansistów i ekspertów zaś wcale nie było to takie oczywiste.
Ówczesne prognozy ruchu podawały w wątpliwość możliwość samofinansowania się inwestycji w polskie autostrady, które można by realizować jedynie na nielicznych odcinkach. Dzisiaj ta wątpliwość okazuje się czystym absurdem. Dla wyjaśnienia tej rozbieżności należy podkreślić, że na początku tej dyskusji, a raczej zmagań pomiędzy tym, co możliwe, a tym, co nie, autostrad nie mieliśmy w ogóle. Dzisiaj mamy ponad tysiąc kilometrów, a efekt skali jest generatorem przychodów.
Niestety, te problemy czysto ekonomiczne stały się własnością polityków, którzy podejmowali decyzje zmieniające zasady długoletnich programów. W efekcie dzisiaj polskie autostrady, sposób ich realizacji i finansowania to bardziej wynik kompromisu między potrzebą polityczną a możliwością ekonomiczną niż rezultat kiedyś tam przyjętej strategii i planu docelowego. Dowodem fakt 13-krotnej nowelizacji ustawy o płatnych autostradach w Polsce w ciągu dziesięciu lat. Na ten wynik pracowali solidarnie politycy wszystkich ugrupowań, którym przyszło w tym czasie sprawować władzę. Dlatego dzisiaj obciążanie konkretnej osoby czy ugrupowania odpowiedzialnością za ten stan rzeczy to hipokryzja i nadużycie.