Pomysłów na jego rozwiązanie jest sporo. Można np. to, co się nie sprzeda, przeznaczyć na zapasy. Tyle że zamrozić można tylko niewiele produktów. Inny pomysł to rozdawanie żywności np. w szkołach i przedszkolach, rozwiązanie bardzo prospołeczne i prozdrowotne. Pytanie tylko, kto miałby za to zapłacić. Samorządy, rząd, a może sami rodzice? A zapłata przecież musi być, bo producenci żywności nie mogą sobie pozwolić na 3–4 mld zł strat.
Podobnie jest zresztą z pomysłem, by niesprzedaną żywność utylizować, czyli przerobić na kompost. Minister rolnictwa Marek Sawicki zabiega, by polscy rolnicy mogli skorzystać z unijnego funduszu właśnie na ten cel. Ale rosyjskie embargo obejmuje całą Unię Europejską, więc nasi producenci będą stali w bardzo długiej kolejce po pomoc i nie wiadomo, czy starczy dla wszystkich i na wszystko.
W sumie jednak najlepszym rozwiązaniem wydaje się sprzedaż polskiej żywności, głównie na rynkach zagranicznych. Rosjanie muszą coś jeść i jeśli nie z UE, to będą sprowadzać owoce czy mleko z innych obszarów. I to właśnie tam pojawi się luka, którą możemy wypełnić. Tyle że tego typu rynkowe mechanizmy, naturalne dostosowania zajmą trochę czasu, którego jednak nie mamy. Dlatego konieczne jest natychmiastowe wsparcie dla producentów. Eksporterzy żywności nie mogą teraz zostać sami, w wojnę o nowe szlaki handlowe muszą się zaangażować i urzędnicy krajowi, i nasze przedstawicielstwa za granicą, i różnego rodzaju izby handlowe, i organizacje przedsiębiorców. Tylko takiego rodzaju pospolite ruszenie, mimo sezonu urlopowego czy argumentów „to nie nasza działka", będzie mogło najszybciej i najefektywniej pomóc.