Do salonów Audi długie kolejki ustawiają się w Australii i Japonii, gdzie w tym roku niemiecki producent z Ingolstadt znalazł dwa razy więcej klientów niż pięć lat temu.
Po mercedesy tłoczą się Chińczycy, dla których Daimler musiał zwiększyć podaż swojej flagowej marki o przeszło jedną trzecią w porównaniu z ubiegłym rokiem. Z kolei w Europie marki premium mają teraz wzięcie w Hiszpanii, która nie tak dawno należała do najbardziej poobijanych przez kryzys gospodarczy dużych rynków motoryzacyjnych. My też mamy się czym pochwalić: w ostatnich dziesięciu miesiącach sprzedaż marek premium w Polsce rosła dwa razy szybciej niż marek popularnych i podskoczyła w ujęciu rocznym o jedną czwartą.
Większy popyt na samochody widać zresztą we wszystkich segmentach, także tanich. Przykładem jest Renault: niedroga dacia produkowana przez francuski koncern w Rumunii ma taki wzrost sprzedaży, o którym giganci, tacy jak Volkswagen czy Ford, mogliby co najwyżej pomarzyć. Ale rosnąca sprzedaż nie jest tylko wynikiem poprawy koniunktury. Klientów przyciągają do salonów nowości. Dlatego Opel liczy na nową corsę, a Volkswagen na nowego passata – oba modele będą w 2015 r. wzmacniać pozycję tych marek na rynku. Kto nie ma takich bestsellerów, kończy jak Fiat: brak odnowienia oferty sprawił, że w rankingach popularności Włosi osuwają się w kierunku dna.
Choć w Polsce produkujemy najwięcej fiatów, to sprzedaż (rzecz jasna wszystkich marek) rośnie, i to całkiem nieźle. Od stycznia podskoczyła w ujęciu rocznym o 14 proc. Szkoda tylko, że samochody na polskich drogach już nie wyglądają tak dobrze jak wyniki importerów: średnia wieku przeciętnego auta to kilkanaście lat. I gdyby nawet popyt na nowe samochody wystrzelił w górę, to do europejskiego poziomu zmotoryzowania będziemy dochodzić przez wiele lat.