W komunikacie o odwołaniu Rada Nadzorcza pisze o „nieskuteczności dotychczasowych działań zarządu w zakresie restrukturyzacji spółki". Ta sama Rada Nadzorcza zaledwie miesiąc wcześniej przyjęła program naprawczy przygotowany przez prezesa. A pół roku temu w konkursie wybrała tego samego prezesa na prezesa.
Mirosław Taras odwołany ze stanowiska prezesa Kompanii Węglowej
Niespecjalnie mi żal p. Tarasa, bo wiedział w co wchodzi. Raczej mnie rozśmiesza. Ze stresu prezes zaczął ostatnio opowiadać, że to co się dzieje dziś w górnictwie jest pochodną decyzji podejmowanych w latach 60 i 70 XX wieku. A kilka dni temu na konferencji o przyszłości górnictwa mówił o swoim „rozdarciu między moralną odpowiedzialnością za hipotetyczne zamknięcie pięciu kopalń, zwolnienie 15 tys. ludzi i obniżenie płac, a konsekwencjami kontynuowania działalności w sytuacji narastających szybko strat na każdej tonie wydobywanego węgla". No więc koledzy związkowcy razem z ministrem gospodarki zlikwidowali mu to rozdarcie w try miga.
Prezes Taras dodał też, jak się wydaje ze zgrozą, że jeśli programu dla górnictwa nie będzie, to na Śląsku pozostanie 5-6 kopalń węgla energetycznego, dwie koksowego i dwie w Zagłębiu Lubelskim. Skołowany prezes nie widzi, że zapewne tak właśnie powinno być. Niestety, teraz program będzie, ale bez prezesa.
Pieniądze oczywiście też będą. Wcale nie muszą pochodzić z energetyki. Fundusz Gwarantowanych Świadczeń Pracowniczych ma na koncie 5 mld zł i opłaci z tych pieniędzy koszty dobrowolnych odejść, po pół miliona na głowę. Albo po prostu zacznie wypłacać wynagrodzenia górnikom, ewentualnie po postawieniu spółek węglowych w stan upadłości. W takim stanie można bowiem fedrować latami. To wprawdzie księgowe pieniądze, już dawno wydane przez ministra finansów w ramach tzw. konsolidacji zarządzania środkami publicznymi, ale formalnie czekają, najwyżej się zwiększy dług publiczny. Tyle, że teraz nikt nie będzie mówił o rozdarciu z powodu obdarcia. Podatników ze skóry.