Mit drogiej energii z OZE

Czuję się w obowiązku zabrać głos w dyskusji o energetyce prosumenckiej, odnosząc się do artykułu Doroty Dębińskiej-Pokorskiej „Mit taniej energii z domu" („Rzeczpospolita" z 8 grudnia). Szeroko propagowany pogląd, jakoby droga energia z odnawialnych źródeł energii (OZE) potrzebowała zewnętrznych subsydiów, hamuje rozwój tego sektora i stanowi koronny argument przeciwników zielonej energii.

Publikacja: 15.12.2014 02:04

Arnold Rabiega

Arnold Rabiega

Foto: materiały prasowe

Rzeczywiście, posługując się wskaźnikiem LCOE (ang. levelized cost of energy), można dojść do wniosków podobnych co autorka artykułu. Wskaźnik LCOE jest jednak wzorem przestarzałym i niemiarodajnym, bo uwzględnia tylko składowe kosztów wytworzenia jednostki energii elektrycznej na zaciskach generatora.

W praktyce nie ma jednak technicznych możliwości podłączenia się bezpośrednio pod generator elektrowni systemowej. Wyprodukowaną energię należy przesłać i rozdystrybuować na setki kilometrów, co powoduje nie tylko straty techniczne, ale także dodatkowe koszty wynikające z konieczności rozbudowy sieci. Żaden z tych elementów nie jest uwzględniany we wskaźniku LCOE.

Gdyby zatem wziąć pod uwagę wszystkie te czynniki, okazałoby się, że energia z niewielkich OZE może być nawet o kilkadziesiąt procent tańsza. Oddzielanie kosztów dystrybucji od kosztów wytworzenia energii elektrycznej zniekształca rzeczywistość i wprowadza ludzi w błąd. Kiedy jedziemy np. na stację benzynową, nie interesuje nas, ile kosztowało wytworzenie litra benzyny, ale ile za nią zapłacimy. Klienta interesuje końcowa kwota uwzględniająca wszelkie składowe.

Nie inaczej jest w przypadku energii elektrycznej, która wraz z opłatą dystrybucyjną kosztuje obecnie niemal 60 groszy za kilowatogodzinę (w taryfie G). Najbardziej dotowaną obecnie technologią jest technologia węglowa, a spółki dystrybucyjne rekompensują sobie nierentowną często działalność dla taryfy G nieuzasadnionymi stawkami dla innych taryf.

Kluczem do właściwego postrzegania ekonomiki branży energetycznej jest uświadomienie sobie, z czego wynikają koszty dystrybucji energii. Wbrew sposobowi obliczania taryf dystrybucyjnych koszt dystrybucji nie zależy od ilości przesłanych kilowatogodzin. Stawki wynikają głównie z nakładów i kosztów eksploatacji siedzi dystrybucyjnych, a te rosną wraz z mocą przyłączonych doń źródeł. Wniosek z tego: duże źródła energii zawsze stanowić będą większy koszt niż lokalne, z których energia rozpływa się w promieniu zaledwie kilku kilometrów.

Działanie rynku energii jest obecnie postrzegane w sposób błędny. Sprawa wsparcia dla OZE stanie się bezprzedmiotowa, gdy uwzględniony zostanie rzeczywisty rachunek ekonomiczny.

Arnold Rabiega, Spółdzielnia Nasza Energia z Zamościa, pierwsza spółdzielnia energetyczna w kraju

Rzeczywiście, posługując się wskaźnikiem LCOE (ang. levelized cost of energy), można dojść do wniosków podobnych co autorka artykułu. Wskaźnik LCOE jest jednak wzorem przestarzałym i niemiarodajnym, bo uwzględnia tylko składowe kosztów wytworzenia jednostki energii elektrycznej na zaciskach generatora.

W praktyce nie ma jednak technicznych możliwości podłączenia się bezpośrednio pod generator elektrowni systemowej. Wyprodukowaną energię należy przesłać i rozdystrybuować na setki kilometrów, co powoduje nie tylko straty techniczne, ale także dodatkowe koszty wynikające z konieczności rozbudowy sieci. Żaden z tych elementów nie jest uwzględniany we wskaźniku LCOE.

Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację