PRL ma się dobrze, Gdzie? Oczywiście w administracji. Tam rządzi urzędnik i basta. A ustawa o odpowiedzialności majątkowej za rażące naruszenie prawa, choć obowiązuje od trzech lat, nic nie zmieniła. I nie zmieni. W końcu zainteresowani sami ją sobie napisali. Dobrze więc wiedzieli, jak zadbać o własne interesy.

Aby urzędnik odczuł konsekwencje złej decyzji, musi donieść na niego dyrektor. Konia z rzędem temu, kto znajdzie przełożonego, który de facto doniesie na siebie. A nawet gdyby zdarzył się taki cud, to ofiara mafii urzędniczej najpierw musi udowodnić przed niejednym sądem, że decyzja została wydana z pogwałceniem prawa. Dopiero przed kolejnym może się domagać odszkodowania. Wygra, jeśli ma pieniądze, czas oraz szczęście, o które, patrząc na statystyki Prokuratorii Generalnej, równie trudno jak w totolotku. Dopiero wtedy wspomniany dyrektor może donieść na swojego podwładnego.

Żaden myśliwy nie zapłacił jeszcze za zły strzał. To się nie zmieni, dopóki odpowiedzialność, także za bezczynność, nie będzie osobista i nieuchronna. Dziś istnieje tylko na papierze, a nie w realnych procedurach.

Dajcie mi firmę, a paragraf się znajdzie. Tylko czy na tym powinno polegać demokratyczne państwo prawa? Odpowiedź jest oczywista: nie.

Dopóki przedsiębiorcy będą żyć we wrogim świecie, dopóty będą przenosić firmy do Niemiec czy Wielkiej Brytanii. W czasach internetu to nie jest trudne. A tam przez internet oczywiście załatwią także wiążącą poradę od urzędnika. I nikt nie będzie od nich wymagał rażącego naruszania prawa po to, by maksymalizować przychody budżetu.