Ba, ono się nawet jeszcze nie zaczęło. Taki wniosek można by wysnuć, patrząc na listę priorytetowych inwestycji, które nadal powstają w związku z tą imprezą.
Trzy lata po finałowym gwizdku turnieju trwa przebudowa Stadionu Śląskiego w Chorzowie. Ten ewidentny – sięgając po filmową analogię – okaz jak z Barejowskiego „Misia" ma kosztować podatników ponad pół miliarda złotych. Inny „miś" to słynne lotnisko w Gdyni, budowane wbrew ostrzeżeniom, że nie będzie finansowo w stanie rozwinąć skrzydeł, skoro po sąsiedzku, w Gdańsku, całkiem nieźle prosperuje już inne.
Są też całkiem pożyteczne przedsięwzięcia, np. Pomorska Kolej Metropolitalna. Dość luźno związana z turniejem, skoro udało się go rozegrać bez niej. Mimo iluzorycznego związku z Euro 2012 zapobiegliwi decydenci wpisywali takie projekty na listę priorytetów, świadomi, jaką drogą przez mękę jest przygotowywanie od biurokratycznej strony „zwykłych" inwestycji. Te „piłkarskie" objęła specustawa z 2010 r., dzięki której decyzje administracyjne podlegały natychmiastowemu wykonaniu. Można było więc inwestycje rozpocząć, zanim decyzja stała się ostateczna. Nie bez znaczenia była też możliwość podpięcia projektu pod priorytetowe finansowanie.
Przedstawiony dzisiaj przez „Rzeczpospolitą" remanent inwestycji na Euro 2012 ujawnia wszystkie grzechy wielkich przedsięwzięć w Polsce: akcyjność i złe planowanie. A przede wszystkim zmorę przeregulowania, które sprawia, że gdy chcemy szybko i sprawnie wykonać jakąś inwestycję, konieczna okazuje się specustawa.
Naliczyłem takich specustaw przynajmniej dziewięć – od wspomnianej o Euro 2012 przez lotniskową, drogową, kolejową po atomową. Może więc zamiast pisać kolejne i ryzykować, że obrosną nowymi inwestycyjnymi „misiami", na co dzień tworzyć takie prawo, by nie pętało nam nóg, gdy chcemy szybko ruszyć naprzód.