„Prawdziwy" biznes utożsamiany był z zagranicznymi inwestorami – potężnymi międzynarodowymi koncernami. Wiele osób do dziś nie zdaje sobie sprawy, że znaczna część z nich (w tym Mars, Ford, Samsung, Ikea czy Porsche) to firmy rodzinne, które u nas w czasach PRL kojarzono z tzw. prywaciarzami, a po 1989 r. z drobną produkcją czy usługami.
Od kilku lat rodzinny biznes budzi jednak i u nas coraz większe zainteresowanie. Częściej zajmują się nim badacze, ekonomiści, bankowcy oraz firmy doradcze – nawet te największe. Rozwijają się stowarzyszenia i fundacje zrzeszające rodzinny biznes i przybywa firm, które swoje usługi kierują do familijnych przedsiębiorstw.
Ten przełom to zasługa samych rodzinnych firm, z których część (na czele z imperium Jana Kulczyka czy Zygmunta Solorza) stała się poważnymi graczami w biznesie, niekiedy liderami w swoich branżach. Z tym związany jest drugi powód zainteresowania familijną przedsiębiorczością – nadchodzący czas zmiany pokoleniowej, który dla otoczenia może być dobrym biznesem. Przedsiębiorcy, którzy założyli i przez minione ćwierć wieku rozwinęli swoje firmy, teraz coraz częściej mierzą się z wyzwaniem sukcesji, czyli oddania biznesu (albo przynajmniej zarządu) w inne, niekiedy obce ręce.
To zjawisko, które w najbliższych 10–15 latach dotknie setek tysięcy firm w Polsce, może wywołać spore zmiany w całej gospodarce, wymuszając np. konsolidację rozdrobnionych jeszcze branż. Nawet jeśli z większości badań wynika, że spora grupa rodzinnych przedsiębiorców liczy na sukcesję w rodzinie.
W tegorocznej edycji „Barometru firm rodzinnych" KPMG 38 proc. familijnych biznesów w Polsce zapowiada strategiczne zmiany w ciągu najbliższych 12 miesięcy. Najczęściej (48 proc.) planują przekazanie własności (48 proc.) albo zarządzania firmą (44 proc.) kolejnemu pokoleniu, ale 34 proc. przedsiębiorców zapowiada sprzedaż biznesu. To oznacza, że doradcy finansowi, specjaliści od fuzji i przejęć czy trenerzy biznesu będą mieli sporo pracy.