Ale i nie waży się powiedzieć, że stawiamy mocniej na zieloną energię, próbując zmniejszyć uzależnienie od węgla, bo opinia publiczna z miejsca by go wyklęła. Nic to, że – jak pisaliśmy w poniedziałek – zasoby węgla nieuchronnie się wyczerpują, a te nadające się do efektywnej ekonomicznie eksploatacji w skrajnym scenariuszu wystarczą na niespełna 18 lat. Ale ileż będzie bicia piany. Temat rzeka dla polityków i komentatorów.
Przed wyborami z ust polityków zwycięskiej dziś partii padały zapowiedzi nawet wypowiedzenia pakietu klimatycznego. Zapewne miały na celu jasne postawienie sprawy: dotychczasowe rosyjsko-niemieckie kondominium po wyborach będzie mieć swoje zdanie. To oczywiście każdego napawa dumą.
Dumą napawają też śląskie kopalnie, mimo że ich model biznesowy jest z innej epoki i dziś generuje ogromne straty (netto po I półroczu niemal 1,5 mld zł). Więc ani słowa nie było o konieczności restrukturyzacji. Wręcz przeciwnie – żadnej kopalni krzywda się nie stanie. Rząd lawirował, jak mógł, pchając górnictwo w ręce energetyki, która choć pieniądze ma, to ma też gigantyczne inwestycje, bo projekty tylko czterech największych spółek opiewają na przeszło 110 mld zł.
Nie zanosi się więc na to, by ktoś poważnie myślał o zmianach. Nikt też na poważnie nie przejmuje się widmem blackoutu, które w tym roku nawet na chwilę się zmaterializowało. Co to za temat do obietnic wyborczych! Jakieś mgliste miliardy na zielone moce i – broń Boże – ograniczenie roli węgla bledną wobec 12 zł na godzinę płacy minimalnej, 500 zł na dziecko i nowych podatków dla obrzydliwie bogatych banków i sieci handlowych.