Forum, które zgromadzi przedstawicieli 190 państw świata, w tym ludzi realnie decydujących o jego przyszłości, to – mam nadzieję – nie całkiem utopijna próba stworzenia światowego programu na rzecz środowiska naturalnego.
Mam pełną świadomość ideologicznego ciężaru tej dyskusji. Rozumiem też kryjącą się za tematem grę mniejszych czy większych interesów, ale nawet jeśli uznamy, że nie jest w ludzkiej mocy powstrzymanie globalnego ocieplenia, i są tacy, którzy na straszeniu zmianami klimatycznymi chcą zarobić, musimy mieć świadomość, że nikt nas nie zwolnił z walki z patologiami uderzającymi w środowisko naturalne.
Gdzie są największe zagrożenia? Oczywiście nie w Europie. Kraje Unii Europejskiej są przynajmniej na dobrej ścieżce w kierunku „zielonej" gospodarki. Dużo gorzej jest w błyskawicznie industrializujących się krajach Azji Wschodniej, Indiach i w Afryce. Nie ma pojęcia o smogu ten, kto nie był w Pekinie, ani o skali katastrofy ekologicznej, kto nie widział toksycznego jeziora w Bangalore w Indiach czy zdewastowanych obszarów Somalii.
Z naszej perspektywy to oczywiście daleko, ale światowe środowisko to system naczyń połączonych. Nawet jeśli nie zdążymy skutków tej dewastacji odczuć my, to z pewnością ich ofiarami będą nasze dzieci. Dlatego stworzenie światowego programu na rzecz ekologii jest nie tylko naszym prawem, ale i fundamentalnym obowiązkiem.
COP 21 jest w tym sensie niezbędny. Podobnie jak jeden z poprzednich szczytów, który odbył się w Warszawie, oraz wszystkie następne. Sceptycy wątpią w ich skuteczność, ale nie umieją wskazać innego sposobu rozwiązania globalnych kwestii środowiskowych.