Założenia dotyczące wzrostu gospodarczego również, na razie, wyglądają rozsądnie (3,8 proc.), założenia inflacyjne są może nieco zbyt śmiałe (rząd zakłada stosunkowo wysoką inflację rzędu 1,7 proc. – gdyby inflacja była niższa, wpływy podatkowe byłyby mniejsze od oczekiwań). Liczby te mogą wywoływać dyskusję, ale specjalnie nie niepokoją.
A jednak są powody, aby przy planowaniu budżetu na przyszły rok być bardzo ostrożnym. Pierwszy nie wiąże się z sytuacją Polski, ale gospodarki światowej. Coraz częściej zaczyna się mówić o tym, że może zbliżać się kolejna fala globalnego kryzysu, tym razem związana z nadmiernym zadłużeniem w krajach rozwijających się. Gdyby rzeczywiście do tego doszło, Polska z pewnością by to odczuła. Gorsze perspektywy wzrostu na świecie z miejsca pogorszyłyby nastroje w Niemczech, a to przełożyłoby się na wolniejszy wzrost naszego eksportu i PKB. Jednocześnie zaburzenia finansowe – gdyby do nich rzeczywiście doszło – oznaczałyby zapewne znaczne ryzyko osłabienia złotego i wzrostu stóp procentowych, które musimy zaoferować inwestorom, aby kupili nasze obligacje rządowe. Przełożyłoby się to na znacznie wyższe koszty obsługi zadłużenia, niż zakłada dziś rząd. A ewentualna globalna recesja zapewne zaowocowałaby dalszym spadkiem cen surowców (zwłaszcza ropy i gazu) i możliwym utrzymaniem się deflacji, która cieszyłaby wszystkich – poza ministrem finansów.