Zwłaszcza wtedy, kiedy w uszach słychać jeszcze huk wybuchów bomb w Brukseli i Istambule, który czasowo zagłuszył informacje o szturmujących Europę falach imigrantów. Nie mówiąc już o tym, jak bardzo usunął w cień (chwilowo) zagrożenia ekonomiczne i finansowe, które się przed nami rysują.
Jeśli jednak zapomnieć o tym, co akurat w danym momencie przyciąga większą uwagę, a co mniejszą, jeden wniosek staje się oczywisty. Niezależnie od tego, w którą stronę spojrzymy, w ciągu ostatnich lat widzimy tylko narastające problemy. Gospodarka światowa od 8 lat zmaga się ze stałymi kłopotami. Pojawiają się kolejne większe i mniejsze bańki spekulacyjne na rynkach akcji, obligacji, kontraktów terminowych na surowce – po czym pękają z hukiem, przynosząc z sobą kolejne fale kryzysu. Kursy walutowe wahają się, często w sposób wariacki. Giełdy żyją w stanie permanentnej niepewności. Dłużnicy patrzą z niepokojem na wskaźniki decydujące o ich zdolności do obsługi zadłużenia, a posiadacze aktywów martwią się o swoje oszczędności. Firmy powstrzymują się z większymi inwestycjami, banki wolą przetrzymywać gotówkę, niż udzielać kredytów. Politycy z wielu krajów otwarcie deklarują wolę prowadzenia polityki sprzecznej z zasadami wolnego rynku. A banki centralne prowadzą ryzykowną strategię swobodnego druku pieniądza, która – jak dotąd – nie rozwiązuje żadnego problemu, a jedynie odkłada go w czasie.