Napięcie sięgnęło zenitu i wtedy padła strona Moody's. Gdy wróciła, oczom tych, którzy dotrwali, ukazał się wyrok w... zawieszeniu. Tak właśnie trzeba czytać decyzję o utrzymaniu ratingu, ale z obniżką perspektywy do negatywnej.

Ta drobna z pozoru zmiana oznacza, że jeśli polski rząd będzie forsował kosztowne dla finansów publicznych projekty – takie jak obniżka wieku emerytalnego czy przewalutowanie kredytów frankowych grożące destabilizacją banków – rating może zostać obniżony. A taka obniżka – przekładając na konkrety – to m.in. osłabienie waluty, wyższe raty frankowego kredytu, wyższe koszty pożyczania pieniędzy przez rząd (ale i przez firmy), możliwa dalsza ucieczka inwestorów z giełdy.

Decyzja Moody's kontrastuje ze styczniowym werdyktem S&P, który spadł na nas niespodziewanie. I mocno zabolał. W zasadzie przesłanki obu decyzji są podobne: nadmiernie rozdęte wydatki rządowe bez zapewnionego finansowania po roku 2016; ryzyko dla stabilności finansów państwa płynące z obietnic wyborczych; drastyczne pogorszenie klimatu inwestycyjnego wywołane nieprzewidywalnością i zmiennością prawa; wreszcie destrukcyjna w skutkach blokada Trybunału Konstytucyjnego.

Z tego, że wyrok Moody's jest łagodniejszy, wypada się tylko cieszyć, bo rynki – wydaje się – ostatnio raczej dyskontowały obniżkę ratingu. Rosną więc szanse na wzmocnienie osłabionego złotego, co ma duże znaczenie nie tylko dla frankowiczów, ale także dla importerów oraz rodaków planujących wakacje za granicą.

Ciesząc się, nie zapominajmy jednak, że to wyrok w zawieszeniu. Jeśli rządzący będą dalej rozdawali drogie prezenty, realizując złożone na wyrost obietnice, spełnią się groźby także tej agencji ratingowej. A to zaboli nas wszystkich, nie tylko rządzących.