Groźba podwyżki jest całkiem realna, bo rządowy zespół pracujący nad odziedziczoną po PO wielką reformą podatkową – połączeniem w jedną daninę podatku dochodowego, składek na ubezpieczenie społeczne i zdrowotne – rozważa właśnie likwidację ryczałtowych składek ZUS opłacanych przez prowadzących działalność gospodarczą. Obecnie mali przedsiębiorcy miesiąc w miesiąc przelewają do ZUS razem ze składką zdrowotną po ponad 1100 zł.
PiS wielokrotnie deklarowało wprowadzenie ułatwień dla małych i średnich firm, widząc w ich właścicielach ważną część swojego elektoratu. Teraz może im podstawić nogę, bo planowana rewolucja podatkowo-zusowska byłaby – jak wynika z szacunków „Rzeczpospolitej" – korzystna tylko dla osób o dochodach do około 2,5 tys. zł miesięcznie, czyli równowartości ledwie 1,25 planowanej na 2017 r. pensji minimalnej. Wszystkim innym fiskus głębiej by sięgnął do kieszeni, pozbawiając części pieniędzy na inwestycje czy zatrudnienie pracowników. Kilkaset tysięcy takich mikrofirm prawdopodobnie zniknęłoby z rynku.
Wielu innych rewolucja ta zachęciłaby do „zusowskiej turystyki", czyli rejestrowania działalności lub fikcyjnego zatrudnienia za granicą – od Litwy przez Czechy po Słowację, a nawet Wielką Brytanię (póki nie wystąpiła z UE). Niektórych zmiana skłoniłaby do nabijania kosztów, by dochód do opodatkowania i ozusowania był jak najniższy.
Inwencja Polaków jest nieograniczona: „prywaciarze" dawali sobie radę w nawet najbardziej opresyjnych systemach. Tyle że ten miał być przyjazny. Miał zachęcać do innowacji w biznesie, a nie w slalomie między przepisami. No to jak będzie z tym ZUS, dobra zmiano?