To zrozumiałe, że mające zachodnich udziałowców wielkie sieci komórkowe będą się zastanawiały nad przyszłością swoich spółek w Polsce. Okres szybkiego, dwucyfrowego wzrostu przychodów już dawno minął. Polska – albo szerzej, Europa Środkowo-Wschodnia – to rynek niemal dojrzały. O pozycji firm decyduje umiejętność podbierania klientów rywalom, a więc głównie gra ceną. Swoją rolę odgrywa również cięcie bieżących kosztów przy jednoczesnym wykładaniu gigantycznych pieniędzy na inwestycje. Firmy telekomunikacyjne ścigają się w rozbudowie sieci pod internet LTE, w końcu wydały już na częstotliwości 9 mld zł. Te, które za rywali mają kablówki, kładą światłowody. A tu jeszcze państwo podstawia nogę, każąc rejestrować telefony na kartę. Unia zaś tnie, jak tylko może i potrafi, marże na usługi roamingowe. Telekomy nie mogą zrekompensować sobie tego, zwiększając np. skalę działania poprzez fuzje na poziomie paneuropejskim czy krajowym, ponieważ regulatorzy krzywo patrzą na ograniczanie konkurencji.
W podobnej sytuacji są także inne branże – czy to z powodu dojrzałości rynku, zmian regulacyjnych, czy potrzeb kapitałowych. Zachodnie firmy energetyczne, takie jak EdF czy Engie, dostosowują się do nastawionej na walkę z ociepleniem polityki Unii Europejskiej i pozbywają elektrowni na węgiel w Polsce. Banki też sprzedają swoje biznesy – szukając kapitału, jak w przypadku UniCredit, który sprzedał Pekao, albo w ogóle wychodząc z branży finansowej, jak General Electric, które opuściło BPH.
Okazji do przejęć z pewnością nie zabraknie także w innych sektorach. Choćby w handlu, gdzie najpierw dyskonty podminowały pozycję hipermarketów, a teraz forsowany w Sejmie zakaz pracy w niedzielę uderzy w całą branżę – od galerii handlowych poprzez centra dystrybucyjne aż po e-sklepy.
Nie mam nic przeciwko temu, by kiedy nadarzy się okazja, firmy kupowali od zagranicznych inwestorów polscy przedsiębiorcy. Dzięki temu wzmocnią się na rodzimym rynku, a więcej dywidend zostanie w kraju. Ważne jednak, by robili to właściciele prywatni. Państwo nie gwarantuje niestety stabilności i jakości zarządzania. I choć zdarzają się w tej mierze chlubne wyjątki, potwierdzają one tylko smutną regułę, że spółki Skarbu Państwa wcześniej czy później padają ofiarą polityków. Właśnie dlatego niektóre z nich mają już trzeci zarząd od wyborów w 2015 r. Zabawa na karuzeli, zwłaszcza kadrowej, bywa niebezpieczna.