Wykorzystując opóźnienie wynikające z 45 lat PRL, polskie firmy przeskoczyły od razu na wyższy poziom i bez kompleksów wdrażają najnowsze technologie. Nie tylko wdrażają, ale same je tworzą. Dość wspomnieć, że Citibank wybrał właśnie polską firmę do wdrożenia wirtualnego oddziału w kilkunastu krajach.
Jak się okazuje, innowacyjność idzie dużo dalej. Staram się nadążać za nowinkami technicznymi, ale zdumiałam się na wieść o urządzeniach, które są w stanie rozpoznać wiek i płeć klienta, a nawet przeprowadzić analizę jego emocji. Następnie, dzięki wykorzystaniu sieci neuronowych, mogą wyświetlić mu spersonalizowaną ofertę. Testowane są też różnego rodzaju kamery analizujące nasze twarze, nie wspominając już o coraz powszechniejszej biometrii.
Chylę czoła przed twórcami tych urządzeń. Oszczędzają nasz czas, a sprzedawcom dostarczają dokładniejszych informacji o preferencjach klientów. Jednak w tyle głowy rodzi mi się pytanie, czy nie idziemy za daleko. Gdzie jest granica pomiędzy podnoszeniem efektywności a utratą prywatności? Coraz bardziej się zaciera. Czy na pewno chcemy ujawniać aż tyle danych? Mamy pewność, że są bezpieczne?
Te pytania można mnożyć. I warto to robić, bo prywatność staje się dobrem deficytowym, a zatem coraz cenniejszym. Ktoś mógłby rzec: „Przesada. Chcesz prywatności, to wyłącz smartfona, komputer i wyjdź na ulicę, żeby wtopić się w anonimowy tłum". A co z monitoringiem i coraz gęściejszą siecią urządzeń połączonych w internet rzeczy? Wobec coraz powszechniejszej inwigilacji nie pozostaje nic innego, jak iść za radą Antoniego Słonimskiego: „Jeśli nie wiesz, jak należy się w jakiejś sytuacji zachować, na wszelki wypadek zachowaj się przyzwoicie...".