Wybitni specjaliści przychodzą na nie często nie po to, aby dyskutować o palących problemach i dochodzić do wspólnych wniosków, ale po to, by wygłosić kilka fundamentalnych tez i wyjść. Impreza zamienia się w nudną prezentację stanowisk niestrawną ani dla widzów, ani dla czytelników.
A jednak piątkowa debata "Rzeczpospolitej" i TVN 24 na temat kryzysu w transplantologii z udziałem ministrów zdrowia i sprawiedliwości oraz sław medycznych była prawdziwą debatą. Padło w niej wiele mocnych, a nawet bardzo mocnych słów. Temperatura dyskusji była wysoka. I nic dziwnego.
W styczniu i lutym przeprowadzono w Polsce 40 przeszczepów narządów. W kolejnych dwóch miesiącach było ich o połowę mniej. W kwietniu dokonano tylko ośmiu przeszczepów, choć to już połowa miesiąca!
Drastyczny spadek operacji spowodowała - zdaniem transplantologów - nagonka ministra sprawiedliwości i mediów na środowisko medyczne po zatrzymaniu kardiochirurga Mirosława G., któremu postawiono zarzut nie tylko łapówkarstwa, ale i zabójstwa. Od tego czasu lekarze w obawie przed oskarżeniem, że są łowcami narządów, nie chcą orzekać o śmierci mózgowej pacjenta. A dopiero wtedy można pobrać narządy do przeszczepu.
Choć minister zdrowia bronił decyzji prokuratury, to jednocześnie wielokrotnie dawał do zrozumienia, że zależy mu na zażegnaniu konfliktu. Jego propozycja, aby w Polsce dążyć do zastosowania rozwiązania hiszpańskiego, czyli przekonywać rodziny pacjentów do oddawania narządów, spotkała się z powszechną akceptacją. Czy to początek końca kryzysu w polskiej transplantologii? Minister Religa z ulgą w głosie uznał, że tak, i zakrzyknął: