Politykom takie przedstawienia są potrzebne, by budować poparcie rozmaitych grup społecznych, by budować swoją tożsamość. LPR odegrała swoją rolę. Musiała pokazać, jak bardzo jest katolicka. Lewica i Platforma zagrały to, czego od nich oczekiwano. Marek Jurek i jego zwolennicy w PiS musieli pokazać, że ich poglądy są takie, a nie inne. A Jarosław Kaczyński zmieniał zdanie, bo był w trudnej sytuacji, trochę między młotem a kowadłem, ale i tak wiedział przecież, że nic z tego nie będzie.
Spektakl trochę wymknął się spod kontroli reżyserom, aktorzy zaczęli czasem odchodzić od wyznaczonego im wcześniej tekstu. Ale i tak skończyło się tak, jak miało, czyli w sprawie zasadniczej - zmian w konstytucji - niczym. Skutkiem ubocznym odejścia od scenariusza jest wystąpienie Marka Jurka z PiS, ale marszałek twierdzi, że będzie współpracował i wspierał partię, którą opuścił. Więc niewiele de facto się zmieni. Trudno zrozumiała to konstrukcja.
Co mają z tego obywatele? Trochę igrzysk, chleba żadnego. Programom informacyjnym zwiększyła się nieco oglądalność, ludzie mają o czym w domach gadać. Życie nienarodzonych ani już narodzonych nie jest ani o krztynę lepiej chronione. Cała zadyma była o nic.
Niestety, nasze życie publiczne pełne jest awantur o nic. Gdyby wyliczyć, ile czasu w ciągu ostatnich lat zmarnowaliśmy na polityczne awantury, które nie posunęły Polski ani o krok do przodu, byłoby to zestawienie dramatyczne.
Dlatego warto poświęcić uwagę temu, co jest rzeczywistym problemem, z którym można coś zrobić. A rzeczywistym problemem są na przykład poważne kłopoty z przeszczepami narządów ludzkich. Nie namawiam, żebyśmy tylko łapali winnego tej sytuacji, choć o tej winie trzeba mówić, ale żeby poszukać sposobów wyjścia. Warto, by i politycy, i lekarze, i media wspólnie zorganizowały wielką akcję na rzecz poprawy atmosfery wokół transplantologii. Jeśli uda się zmienić nastawienie ludzi i lekarzy do przeszczepów, można będzie uratować wiele istnień ludzkich. To jest też ochrona życia. Bardzo konkretna.