Podkreślali to zarówno zaproszeni eksperci, jak i czytelnicy, uczestnicy panelu zorganizowanego w „Rzeczpospolitej”, który był poświęcony nowym przepisom o czasie pracy w szpitalach.
Kłopotom winna jest ułomna, nieprecyzyjna nowelizacja z 24 sierpnia 2007 r. (DzU nr 176, poz. 1240) ustawy z 30 sierpnia 1991 r. o zakładach opieki zdrowotnej (tekst jedn. DzU z 2007 r. nr 14, poz. 89), która weszła w życie 1 stycznia.
Nakazała ona wliczać dyżury medyczne do czasu pracy lekarzy i płacić za nie jak za godziny nadliczbowe wynikające z kodeksu pracy.
Problem jednak w tym, że nieprecyzyjne przepisy zmusiły do ich interpretowania. Na przykład różnią się stanowiska Państwowej Inspekcji Pracy i komentatorów w sprawie zasad liczenia tego wynagrodzenia. Podobnie nie ma zgody, jak długo maksymalnie lekarz może pracować na etacie i dyżurować w ciągu dnia i kiedy ma wykorzystać przysługujący mu 11-godzinny dobowy odpoczynek.
Dariusz Mińkowski, zastępca okręgowego inspektora pracy w Warszawie, podtrzymując stanowisko głównego inspektoratu pracy z listopada zeszłego roku, wyjaśnia, że 11-godzinny okres odpoczynku dobowego, który przypada w dobie pracowniczej, powinien być udzielony bezpośrednio po zakończeniu dyżuru medycznego. A maksymalny czas jego trwania wraz z pracą etatową musi zamykać się w 24 godzinach od chwili przystąpienia lekarza do zajęć. Z kolei prof. Krzysztof Rączka z Uniwersytetu Warszawskiego jest zdania, że ustawa o ZOZ nie pozwala na takie odstępstwo i 11-godzinny odpoczynek ma przypadać w każdej dobie.