Podniesienie składki zdrowotnej niespodziewanie zapowiedział wczoraj premier Donald Tusk. Wcześniej rząd deklarował, że zanim system zostanie uszczelniony, podnoszenia nakładów na zdrowie nie będzie. Wczoraj zmienił zdanie: składka wzrośnie, a NFZ uzyska dzięki temu dodatkowe 5 miliardów złotych.
Za wzrost zapłacą podatnicy: nie będzie można go odpisywać od PIT. Miesięcznie zapłacimy więc do NFZ z własnej kieszeni dodatkowo około 30 złotych. – To nie są obciążenia, które wpłynęłyby negatywnie na gospodarkę. Polacy są coraz bogatsi, a wraz ze wzrostem dochodów rosną oczekiwania wobec służby zdrowia. Musimy mieć pieniądze, by sfinansować lepszy dostęp do leczenia, programy profilaktyczne, opiekę nad starzejącym się społeczeństwem – tłumaczy Michał Boni, szef doradców premiera.
30 zł miesięcznie więcej na zdrowie nie jest dużym obciążeniem
– Nie stać nas na dodatkowe obciążanie budżetu. Biorę na siebie odpowiedzialność za podniesienie składki, ale liczę, że będą mi państwo pomagać w tłumaczeniu tego społeczeństwu – mówił Tusk uczestnikom białego szczytu, przedstawicielom związków zawodowych i zawodów medycznych. Uczestnicy białego szczytu byli jednak ostrożni. – Mieliśmy tu rozmawiać o reformie, a jak zwykle kończy się tylko na podnoszeniu składki zdrowotnej – komentował Krzysztof Bukiel, szef lekarskich związków zawodowych. – Jestem zadowolony, bo służba zdrowia wymaga dofinansowania. Ale na ile takie podniesienie składki wystarczy? Na rok, aż do wybuchu kolejnych strajków. Na prawdziwą reformę nikt nie ma odwagi .
– Kropla drąży skałę. Rząd w końcu uznał, że potrzeba dodatkowych pieniędzy na leczenie. Szkoda, że nie uszczelnił wcześniej systemu, bo dokładanie teraz do niego pieniędzy to jak dolewanie wody do dziurawego wiadra – mówiła Maria Ochman z „Solidarności” służby zdrowia.