Razem z 400 tys. chorych cierpi około miliona ich bliskich. – Część osób nie wie, że może oczekiwać opieki ze strony państwa. Dla obłożnie chorych istnieją ośrodki opiekuńczo-lecznicze, a dla osób pozostających w domu NFZ przewiduje opiekę pielęgniarską. Niestety, na miejsce w ośrodku czeka się nawet kilka miesięcy, a domowa pomoc pielęgniarska jest możliwa jedynie przez dwie–trzy godziny dziennie – mówi Grodzicki.
– Jestem lekarzem, trudno mi więc rozstrzygać kwestie makroekonomiczne. Należy ocenić, czy państwu bardziej opłaca się sytuacja, w której opiekę nad chorym przejmują rodziny, zwalniając się z pracy i tracąc zdrowie, czy stworzenie systemu opieki stacjonarnej i oddziałów dziennych – mówi.
O koszmarze opieki nad chorym na alzheimera wiele mogą opowiedzieć państwo R. z Białegostoku, córka i zięć pana Jana, który pięć lat choroby spędził w domu. Blisko dwumetrowy mężczyzna, do końca silny fizycznie, najpierw zapominał bliskich i czynił niestosowne propozycje wnuczkom. Potem przestał chodzić do łazienki, zapomniał, jak się je, mówi i śpi. Państwo R. mieszkali z nim przez ostatnie dwa lata. Wymieniali dwie opiekunki uwijające się przy panu Janie i jego żonie, którą opieka nad mężem kosztowała wylew i częściowy paraliż.
– Nie wyobrażaliśmy sobie, żeby oddać tatusia do szpitala, bo umarłby tam w tydzień, ale te lata były koszmarem – przyznaje druga córka pana Jana, lekarka. Jej siostra do dziś dźwiga się z depresji.
Nie bez powodu opiekę nad takim chorym lekarze określają jako 48 godzin na dobę. W krajach wysoko rozwiniętych wyróżnia się zespół wypalenia opiekuna i zapewnia wsparcie.
– W naszym starzejącym się społeczeństwie wciąż brakuje osób kształconych do opieki nad chorymi. Już dziś potrzeba około 150 tys. wykwalifikowanych opiekunów, jednak państwo nic nie robi, by zapewnić im kształcenie – mówi Agnieszka Szpara, ekspert Pracodawców RP.