– Brakuje w nim założeń, a ustawę bez założeń można interpretować dowolnie – mówi Marek Balicki, minister zdrowia w rządach SLD.
Podczas konsultacji społecznych projektu ustawy mającej skrócić kolejki do lekarza Ministerstwo Zdrowia zasypały e-maile z podobnymi uwagami od stowarzyszeń medyków, pacjentów i prawników.
Najbardziej zaniepokojeni są lekarze rodzinni, na których minister Bartosz Arłukowicz chce przerzucić główny ciężar diagnozowania nowotworów. Obiecuje, że ze specjalnego funduszu NFZ zwróci im pieniądze, jeśli dodatkowe badania, jakie zlecą, potwierdzą, że pacjent ma raka. Plan nie precyzuje, co się stanie, jeśli dodatkowe badania nie wykażą nowotworu. Lekarze się boją, że wtedy będą za nie płacić z własnej kieszeni. – Do praktyki lekarza rodzinnego trafia rocznie 130 zł na pacjenta i ta kwota się nie zwiększy. Tymczasem koszt rezonansu magnetycznego czy tomografii komputerowej to wielokrotność tej kwoty. Nie stać nas na takie wydatki – mówi dr Artur Jakubiak z Kolegium Lekarzy Rodzinnych.
W swoich uwagach do pakietu medycy tej specjalności proponują, by część diagnostyki przenieść do ich gabinetów, np. wyposażając je w aparaty USG z zestawem głowic do badań różnych narządów.
Nie podoba im się też, że jeśli nie rozpoznają wystarczającej liczby chorób nowotworowych, mieliby stracić prawo do kierowania na dodatkowe badania (co groziłoby im też utratą pacjentów). Wyliczyli, że przy 140 tys. nowych rozpoznań raka rocznie i 30 tys. lekarzy rodzinnych na każdego przypadnie średnio do dwóch nowotworów, bo większość przypadków wykrywają specjaliści.