Niskie oprocentowanie lokat bankowych powoduje, że wiele osób szuka alternatywnego sposobu na pomnażanie oszczędności. Jednym z nich jest tzw. flipping. Mówiąc najprościej polega on na wyszukiwaniu na rynku nieruchomości okazyjnych ofert mieszkań i domów w złym stanie, które po odświeżeniu czy remoncie, w stosunkowo krótkim czasie można sprzedać ze sporym zyskiem.
Schody się zaczynają, gdy taką inwestycję trzeba rozliczyć podatkowo. Bo gdy takich operacji na przestrzeni kilku lat będzie więcej niż jedna czy dwie, fiskus z łatwością z inwestora „zrobi" przedsiębiorcę. I po latach od słodkich zysków, które miały korzystać ze zwolnienia podatkowego, wystawi słony rachunek w postaci zaległego PIT wraz z odsetkami.
Przestrogą przed pochopnym kwalifikowaniem regularnego flipowania w PIT do zarządu majątkiem prywatnym zamiast do działalności gospodarczej jest najnowsze orzecznictwo Naczelnego Sądu Administracyjnego.
Świetny interes...
Sprawa dotyczyła zaradnej podatniczki, która zarabiała na sprzedaży mieszkań. Kobieta wyszukiwała atrakcyjne cenowo lokale, także na przetargach organizowanych przez spółdzielnie mieszkaniowe, kupowała je, remontowała i w ciągu kilku miesięcy sprzedawała z zyskiem. Teoretycznie, gdy mieszkanie czy dom w obrocie prywatnym jest zbywane przed upływem pięciu lat, licząc od końca roku nabycia, w grę wchodzi 19-proc. PIT od sprzedaży nieruchomości.
Podatniczka jednak daniny od dochodu nie płaciła, bo korzystała z furtki, jaką daje ustawodawca, czyli specjalnego zwolnienia podatkowego. Oświadczała, że zyski ze sprzedaży lokum przeznaczy w odpowiednim czasie – obecnie jest to trzy lata – na własne potrzeby mieszkaniowe np. zakup kolejnego mieszkania.