Sędzia wskazał, że kredytobiorcy dostali z banku 400 tys. zł, a na tę chwilę spłacili 240 tys. zł, nie mają więc wobec banku nadwyżki. To bank natomiast ma prawo żądać niespłaconej reszty, i roszczenie to mu nie przedawniło się, gdyż w ocenie SO biegnie nie od zawarcia umowy, ale od chwili, kiedy frankowicze zakwestionowali umowę.
– Wniosek jest taki: jak długo frankowicz nie ma nadpłaty w stosunku do banku, tak długo nie może żądać zwrócenia mu tej nadwyżki – ocenia adwokat Iwo Gabrysiak, pełnomocnik warszawskiego rzecznika konsumentów, który obok RPO i prokuratury wspierał frankowiczów.
Dodajmy, że pełnomocnik banku mec. Ireneusz Stolarski zapowiedział przed sądem, że w razie unieważnienia umowy wystąpi o spłatę reszty kredytu i wynagrodzenia za korzystanie z niego przez 11 lat.
Rozliczenie nie jet proste
Sędzia podzielił się kilkoma dodatkowymi uwagami. I tak do rozliczenia między frankowiczem a bankiem mają zastosowanie przepisy o bezpodstawnym wzbogaceniu, i tu strony sporu winny być traktowane jednakowo. Co się tyczy oprocentowania, to winno być niższe – na poziomie depozytów na każde żądanie. Dodajmy, że rzecznik finansowy jeszcze przed wyrokiem zajął stanowisko, że bank w takiej sytuacji nie może żądać wynagrodzenia za korzystanie z kapitału.
Sędzia Gołaszewski wskazał w końcu, że obecne prawo nie umożliwia prostego, niczym przecięcie siekierą, rozliczenia, oddania dokładnie każdej ze stron tego, co się jej należy. A mimo rażących niedociągnięć banku, gdyby nie gwałtowny wzrost kursu franka, to nikt tymi wadliwymi umowami by się nie zajmował. Sądowe rozliczenia zajmą wiele lat, mówił sędzia, dlatego najlepszym rozwiązaniem byłaby ugoda.
Oczywiście ranga tego orzeczenia zależeć będzie od tego, czy się uprawomocni i czy inne sądy, zwłaszcza Sąd Najwyższy, podzielą jego uzasadnienie.