Warszawski budynek Złota 44 nie jest jedynym, którego budowę wstrzymały protesty, a Orco Property Group nie jest pierwszym deweloperem, który stanął przed dylematem: płacić za wycofanie sprzeciwu albo czekaj na nierychliwą sprawiedliwość sądów.
– To powszechny proceder. Działają grupy specjalizujące się w blokowaniu inwestycji przy wykorzystaniu procedur administracyjnych – mówi Jarosław Szanajca, szef Polskiego Związku Firm Deweloperskich. Przyznaje, że jako prezes Dom Development otrzymywał podobne „propozycje”. – Zawsze odsyłamy takich biznesmenów z kwitkiem. Innym też to doradzam, inaczej nie uwolnią się od pasożytów – mówi.
Niektórzy jednak płacą. – Gdy ma się jedną inwestycję, która powstaje na gruncie kupionym za kredyt, każdy miesiąc opóźnienia to często być albo nie być dla dewelopera – mówi właściciel podwarszawskiej firmy, który musiał niedawno „podzielić się zyskiem” z sąsiadem i zachęcającą go do protestów kancelarią prawną.
Do startu inwestycji konieczne są zezwolenia administracyjne – kluczowe to decyzja o warunkach zabudowy (gdy nie jest uchwalony miejscowy plan zagospodarowania przestrzennego) i pozwolenia na budowę.
Właścicielom i mieszkańcom posesji w sąsiedztwie inwestycji przysługuje status uczestnika w postępowaniu administracyjnym umożliwiający ewentualne odwołanie od decyzji o przyznaniu zezwoleń. Ci protestują nie tylko w dobrej wierze, obawiając się choćby zwiększenia ruchu samochodów. Czasami protest od początku ma na celu wyciśnięcie z dewelopera pokaźnego „odszkodowania”.