– Dziś łatwiej pożyczyć pieniądze na refinansowanie istniejących nieruchomości niż na nowe przedsięwzięcie. Kredyty budowlane dla projektów deweloperskich są trudne do uzyskania – uważa Wojciech Pisz, dyrektor Grupy Rynków Kapitałowych w firmie Cushman & Wakefield.
Według niego banki nadal oczekują od inwestorów wysokiego wkładu kapitału własnego (35 – 50 proc.) oraz znaczącego poziomu wynajętej powierzchni (60 – 70 proc.), a przy tym stosują wysokie marże (3 – 5 proc.).
– Taka sytuacja może utrzymać się do momentu zaostrzenia konkurencji w sektorze bankowym. A to z kolei może nastąpić, gdy banki z większym optymizmem ocenią sytuacje na rynku najmu w poszczególnych segmentach nieruchomości – wyjaśnia Wojciech Pisz.
Zdaniem Marka Paczuskiego, dyrektora w zespole doradztwa inwestycyjnego w DTZ, na palcach jednej ręki można policzyć instytucje finansowe skłonne pożyczać deweloperom pieniądze na budowę. – Banki oczekują poziomu wynajęcia budynku jeszcze na etapie budowy na poziomie ok. 50 – 60 proc. oraz zaangażowana środków własnych w wysokości 35 – 40 proc. wartości projektu – wyjaśnia Marek Paczuski. Również dodaje, że łatwiej o pieniądze na zakup istniejących już nieruchomości generujących przychody – np. wynajętych biurowców.
– Takie nieruchomości są bowiem dobrym zabezpieczeniem spłaty kredytu. Istnieje tu nawet możliwość wyboru spośród ofert kilku banków. Wymagają one jednak wkładu własnego inwestora na poziomie 40 – 45 proc. wartości nieruchomości – mówi Marek Paczuski i dodaje: – W grupie kredytów chętniej udzielanych znajdują się również te służące refinansowaniu. Przykładem takiej transakcji jest refinansowanie portfela nieruchomości należących do Immoeast przez bank Halaba w wysokości 250 mln euro.