Kiedy podaż przewyższa popyt, to klient dyktuje warunki – przyznają przedstawiciele branży nieruchomości. Pojawia się jednak problem z ustaleniem cen.
– Przeglądając oferty, radzę podane ceny przyjmować jako orientacyjne. Pośrednicy nie nadążają dziś z ich aktualizowaniem, a właściciele wystawiają nieruchomości przeważnie z kwotą do negocjacji – podkreśla Jacek Kriese, szef stołecznej agencji Okazja. – Żeby nie przepłacić, trzeba znać ceny realne, czyli transakcyjne – dodaje. I podaje przykład: w podwarszawskich Łomiankach jest do kupienia 180-metrowy segment z 2001 r. Pośrednicy oferują go za 720-850 tys. zł. Właścicielka parokrotnie obniżała cenę, ostatnio podaje kwotę 690 tys. zł, ale gdy klient, oglądając dom, powiedział: 600 tys. zł – zgodziła się – opowiada pośrednik. – I powstał problem, bo klient nie chciał domu kupić, nie podobał mu się. Podał cenę, jak mu się zdawało, nierealną i tylko dlatego, żeby sprzedającej nie było przykro, że nic nie proponuje – dodaje.
Adam Henclewski, doradca rynku nieruchomości z poznańskiej agencji Henclewski Nieruchomości, zauważa, że okazje to nie tylko mieszkania atrakcyjne cenowo, ale także te w budynkach o ciekawej architekturze i w atrakcyjnej lokalizacji, których nie byłoby na rynku, gdyby nie dzisiejsza trudniejsza sytuacja.
[srodtytul]Lodówka to za mało[/srodtytul]
A jak deweloperzy widzą łapanie okazji w czasach kryzysu? – Przy poszukiwaniu okazji to nie cena jest najważniejsza – uważa Ewa Perkowska, dyrektor handlowy w Budimex Nieruchomości. – Nie powinniśmy się decydować na mieszkanie z powodu lodówki czy mebli dołączanych do sprzedawanego lokalu – podkreśla.