Klient nie upadnie, choć ma długi

Przybywa osób, które z trudnością płacą raty kredytów zaciągniętych w czasach boomu. Straciły dobrą pracę i popadły w pętlę długów. Dziś uciekają przed windykatorem.

Publikacja: 25.03.2013 07:39

Był pan zagorzałym przeciwnikiem upadłości konsumenckiej. Uważał pan, że wiele osób będzie wyłudzać kredyty hipoteczne, a potem ich nie spłaci, tylko ogłosi upadłość. Dziś domaga się pan wprowadzenia liberalizacji przepisów ratujących dłużników. Skąd taka zamiana?

Krzysztof Oppenheim:

Przed czterema laty żyliśmy w innej rzeczywistości: mieliśmy mocną gospodarkę, silny rynek pracy, solidną bankowość, opartą na świetnie spłacanych kredytach hipotecznych. Obawiałem się wówczas sytuacji, że liberalna polityka w zakresie ogłaszania upadłości konsumenckiej, czyli odpuszczania grzechów za niefrasobliwość przy zadłużaniu się, uderzy w system finansowy, że banki zaczną ostrożniej udzielać kredytów, co w konsekwencji zahamuje rozwój gospodarki. Tymczasem okazało się, że zapisy ustawy praktycznie wyeliminowały  możliwość ogłoszenia upadłości przez kredytobiorcę nawet w oczywistych sytuacjach.

Twierdzi pan, że wielu dłużników hipotecznych wpadło w tarapaty finansowe nie z własnej winy. Nie były świadome, na jak wysoką ratę wystarczy im pensji? Bankowcy pożyczali im pieniądze bez sprawdzania wysokości dochodów?

Bardzo duża część kredytów hipotecznych została udzielona w okresie wielkiego optymizmu, czyli w latach 2003–2008. Nierzadko osoby biorące kredyt na mieszkanie zbyt różowo patrzyły w przyszłość. Czy to jest wielki błąd? Czy za to mają płacić ogromną cenę, jaką jest dożywotnia degradacja społeczna?

Sytuację dałoby się uratować, gdyby ktoś w banku powiedział: stop, nie pożyczaj, bo za chwilę utoniesz.

Najczęściej do kredytu hipotecznego dochodziło kilka lub kilkanaście znacznie droższych form zadłużenia, czyli karty kredytowe, kredyty ratalne, aż pętla kredytowa zaczynała się zaciskać. Klienci na spłatę jednych zobowiązań brali kolejne, walcząc o utrzymanie mieszkania. Jednak takie działania zawsze prowadzą jedynie w kierunku nieuchronnej katastrofy.

Bankowcy pożyczający im pieniądze nie mieli takiej świadomości?

Sytuację dałoby się uratować, gdyby na pewnym etapie ktoś mądry w banku powiedział klientowi: „Stop,  za chwilę utoniesz, ale jeszcze możesz się przed tym obronić!". Tymczasem jest dokładnie odwrotnie. Kolejne pieniądze są wciskane klientowi także w sytuacji, kiedy wiadome jest, że nie poradzi sobie ze spłatą. Wyobraźmy sobie lekarza, który podaje wiadomie pacjentowi truciznę zamiast leku. Jak go złapią, pójdzie do więzienia. Jeśli natomiast pracownik banku skutecznie „doradza" przekredytowanym klientom zaciąganie kolejnym zobowiązań, czeka go jedynie nagroda za dobre wyniki sprzedaży. Także w sytuacji, kiedy żadna z pożyczek nie zostanie spłacona, a klientami zajmą się komornicy.

Ile osób ma kłopoty z płaceniem rat kredytu hipotecznego?

Z danych na koniec września ub. roku wynika, że łączny wolumen kredytów zagrożonych w tej grupie to 8,5 mld zł. Zakładając, że średnia wysokość kredytu hipotecznego to 200 tys. zł, mamy około 42 tys. osób, które nie radzą sobie ze spłatą rat za mieszkania. To jednak drobiazg w stosunku do łącznej liczby osób przekredytowanych, których liczba jest szacowna na ponad 2 miliony. Z tych danych widać, jak wadliwa jest ustawa, skoro Polsce w okresie 2009–2011 udało się skutecznie przeprowadzić tylko 36 upadłości konsumenckich.

Twierdzi pan: „przekredytowanie jest gorsze od narkotyków – jeśli mamy silną wolę, możemy z nałogu się wyzwolić. W przypadku pętli kredytowej nie mamy takiej szansy – komornicy i windykatorzy nie odpuszczą nam nigdy". Brzmi to złowieszczo...

Takie doświadczenia mają moi klienci. Z małżonkiem można się rozstać, narkotyki i palenie można rzucić, ale nie uda się uciec od egzekutorów długów. Podstawowa dewiza działania osób ściągających niespłacane kredyty brzmi: „dłużniku – nie zaznasz spokoju!". Często komornicy i windykatorzy nadużywają swoich uprawnień, także wobec osób chorych, słabych i niewinnych temu, że nie mają na ratę kredytu. Z takimi sytuacjami ostatnio spotykam się w ramach prowadzonej działalności. Klienci się skarżą, że pracownik firmy windykacyjnej ściga telefonicznie od 6.30 do 22 nie tylko dłużnika, ale także jego rodzinę. Potrafi wykonywać kilkanaście głuchych telefonów co parę minut – wyświetla się jednak numer, więc wiadomo, kto dzwonił. Według obowiązującego prawa za znęcanie się nad psem grozi obecnie do dwóch lat więzienia. Dłużnik nie ma takiej ochrony – można się nad nim i nad jego rodziną znęcać całkowicie bezkarnie. Ma się poskarżyć na policji, że ktoś często do niego dzwoni? Zostanie co najwyżej wyśmiany.

Jedna z moich klientek, samotna matka, nie wytrzymała takiej presji i ciężką depresję leczy w szpitalu. Czy sądzi pani, że to pomogło zatrzymać bezwzględną windykację? Oczywiście, że nie.

Komornicy potrafią zająć całe wynagrodzenie za pracę na etacie jedynego żywiciela pięcioosobowej rodziny. Jest to pospolita kradzież, ale tego typu działania uchodzą komornikom na sucho. Zgodnie z prawem z tytułu wynagrodzenia o pracę dłużnikowi można zabrać jedynie kwotę stanowiącą nadwyżkę ponad płacę minimalną (obecnie 1600 zł brutto). Tymczasem spośród trzech spraw dotyczących złożenia wniosku o upadłość konsumencką, które obecnie prowadzę, w dwóch przypadkach taka sytuacja ma miejsce. I nie była to jednorazowa „pomyłka". Moim klientom przytrafiało się to po kilka razy. Nie jestem naiwny, nie zmienimy mentalności i metod działania windykatorów. Jedynym ratunkiem dla dłużnika w tego typu sprawach byłoby skuteczne ogłoszenie upadłości konsumenckiej. A to okazuje się niemożliwe.

Dlaczego? Proszę o przykłady z życia?

Jedna z moich klientek, młoda kobieta, kilka lat temu świetnie zarabiała, blisko 10 tys. zł miesięcznie. Bank, w którym ta osoba miała konto, hołubił swoją klientkę. Dostała kredyt hipoteczny, a potem kolejne pożyczki i karty kredytowe. W ciągu dwóch lat uzbierało się ich 13. Wszystkie były terminowo spłacane. Nadszedł jednak kryzys, wydawnictwo ogłosiło upadłość, a klientka nie znalazła innego zatrudnienia. Została z dzieckiem na utrzymaniu i z zadłużeniem w wysokości ponad 150 tys. zł. Zobowiązania były spłacane do momentu, kiedy klientce pozostały jeszcze oszczędności. Potem bank powypowiadał umowy kredytowe, a wierzytelności sprzedał firmie windykacyjnej. Pracownicy tej firmy w ciągu kilku miesięcy doprowadzili kobietę do ciężkiej depresji, a dług urósł do 190 tys zł. Upadłości w tym wypadku ogłosić nie można, bo dłużniczka nie posiada żadnego majątku.

Inny przykład: dwoje dobrze zarabiających ludzi, małżeństwo w średnim wieku z dwójką dzieci, wpadło w pętlę kredytową po utracie przez męża pracy. Był pracownikiem FSO. Już na kilka miesięcy przed zwolnieniem wiedział, że czekają go kłopoty, więc zgłosił się do banków z prośba o restrukturyzację. Ale „doradcy" proponowali mu inne rozwiązanie: kolejny kredyt.

Wówczas jeszcze klient posiadał zdolność kredytową, bo  miał zatrudnienie. W efekcie uzbierała się ogromna kwota kredytów – ponad 400 tys. zł, w tym kredyt hipoteczny. Cóż jednak z tego, kiedy mieszkanie warte jest 200 tys. zł. Po rozwiązaniu przez FSO umowy o pracę, rodzina ta została tylko z jedna pensją – żony, i to na pięć osób w rodzinie, bo jedna z córek tych państwa urodziła dziecko. I właśnie w tym przypadku komornik kilkakrotnie pozwolił sobie na ściągnięcie z konta całego wynagrodzenia, pozostawiając tę rodzinę bez środków do życia. Ostatnio RWE wyłączyła prąd w mieszkaniu tych państwa, gdyż zalegali także z opłatami za energię elektryczną.

Podobnych przykładów – kiedy dłużnik nie jest chroniony przez prawo, a nie jest złodziejem, tylko uczciwym klientem banku – mogę podać więcej.  W kłopoty popadają bardzo często normalne, porządne rodziny.

Jak należałoby zmienić prawo według pana?

Trzeba od nowa napisać ustawę o upadłości konsumenckiej. Dziś sąd oddali wniosek o upadłość w sytuacji, gdy „niewypłacalność dłużnika nie powstała wskutek wyjątkowych i niezależnych od niego okoliczności" – cytuję z ustawy.

To oznacza, że nie możemy nigdy popełnić błędu w sprawach finansowych, bo może nas za to czekać dożywotnia degradacja społeczna. Nie tylko kredytobiorcę, ale także jego całą rodzinę.

Jakiego błędu?

Takim błędem może być np. zbytni optymizm młodego człowieka, który mając dobra pracę, zbyt optymistycznie ocenia swoje możliwości. Ale przecież bez zgody banku nie zadłuży się! A co, jeśli wybierzemy niewłaściwego partnera, wspólnie weźmiemy kilka kredytów, a partner pójdzie pewnego dnia w siną dal? Też mamy za ten błąd płacić do końca życia, tracąc wszystko?

Inna ułomność ustawy to konieczność posiadania majątku przy składaniu wniosku, bo jeśli dłużnik nie pokaże żadnych aktywów, sąd odrzuci wniosek. Kolejna – to brak pomocy prawnej dla dłużnika. Powinien mu przysługiwać prawnik z urzędu, który pomoże napisać prawidłowo wniosek o upadłość. Bez fachowej pomocy jest to niemożliwe.

CV

Krzysztof Oppenheim, doradca finansowy, ekspert w dziedzinie kredytów hipotecznych, właściciel firmy Oppenheim Enterprise, pioniera na rynku pośrednictwa kredytowego. Obecnie prezes firmy Nieruchomości Boża Krówka specjalizującej się w sprzedaży przecenionych nieruchomości, zamianach mieszkań oraz w oddłużaniu osób, które wpadły w pułapkę kredytową. Wcześniej profesjonalny zawodnik brydża sportowego.

Był pan zagorzałym przeciwnikiem upadłości konsumenckiej. Uważał pan, że wiele osób będzie wyłudzać kredyty hipoteczne, a potem ich nie spłaci, tylko ogłosi upadłość. Dziś domaga się pan wprowadzenia liberalizacji przepisów ratujących dłużników. Skąd taka zamiana?

Krzysztof Oppenheim:

Pozostało 97% artykułu
Nieruchomości
Elastyczne biura w kamienicy przy Poznańskiej
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Nieruchomości
Flare na Grzybowskiej. Luksusowy apartamentowiec wchodzi na rynek
Nieruchomości
Biurowiec The Form otwarty na najemców
Nieruchomości
Develia sprzedała grunt przy Kolejowej we Wrocławiu
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Nieruchomości
Robyg wybuduje osiedle przy zabytkowym browarze Haasego. Prawie 1,5 tys. mieszkań