Twierdzi pan: „przekredytowanie jest gorsze od narkotyków – jeśli mamy silną wolę, możemy z nałogu się wyzwolić. W przypadku pętli kredytowej nie mamy takiej szansy – komornicy i windykatorzy nie odpuszczą nam nigdy". Brzmi to złowieszczo...
Takie doświadczenia mają moi klienci. Z małżonkiem można się rozstać, narkotyki i palenie można rzucić, ale nie uda się uciec od egzekutorów długów. Podstawowa dewiza działania osób ściągających niespłacane kredyty brzmi: „dłużniku – nie zaznasz spokoju!". Często komornicy i windykatorzy nadużywają swoich uprawnień, także wobec osób chorych, słabych i niewinnych temu, że nie mają na ratę kredytu. Z takimi sytuacjami ostatnio spotykam się w ramach prowadzonej działalności. Klienci się skarżą, że pracownik firmy windykacyjnej ściga telefonicznie od 6.30 do 22 nie tylko dłużnika, ale także jego rodzinę. Potrafi wykonywać kilkanaście głuchych telefonów co parę minut – wyświetla się jednak numer, więc wiadomo, kto dzwonił. Według obowiązującego prawa za znęcanie się nad psem grozi obecnie do dwóch lat więzienia. Dłużnik nie ma takiej ochrony – można się nad nim i nad jego rodziną znęcać całkowicie bezkarnie. Ma się poskarżyć na policji, że ktoś często do niego dzwoni? Zostanie co najwyżej wyśmiany.
Jedna z moich klientek, samotna matka, nie wytrzymała takiej presji i ciężką depresję leczy w szpitalu. Czy sądzi pani, że to pomogło zatrzymać bezwzględną windykację? Oczywiście, że nie.
Komornicy potrafią zająć całe wynagrodzenie za pracę na etacie jedynego żywiciela pięcioosobowej rodziny. Jest to pospolita kradzież, ale tego typu działania uchodzą komornikom na sucho. Zgodnie z prawem z tytułu wynagrodzenia o pracę dłużnikowi można zabrać jedynie kwotę stanowiącą nadwyżkę ponad płacę minimalną (obecnie 1600 zł brutto). Tymczasem spośród trzech spraw dotyczących złożenia wniosku o upadłość konsumencką, które obecnie prowadzę, w dwóch przypadkach taka sytuacja ma miejsce. I nie była to jednorazowa „pomyłka". Moim klientom przytrafiało się to po kilka razy. Nie jestem naiwny, nie zmienimy mentalności i metod działania windykatorów. Jedynym ratunkiem dla dłużnika w tego typu sprawach byłoby skuteczne ogłoszenie upadłości konsumenckiej. A to okazuje się niemożliwe.
Dlaczego? Proszę o przykłady z życia?
Jedna z moich klientek, młoda kobieta, kilka lat temu świetnie zarabiała, blisko 10 tys. zł miesięcznie. Bank, w którym ta osoba miała konto, hołubił swoją klientkę. Dostała kredyt hipoteczny, a potem kolejne pożyczki i karty kredytowe. W ciągu dwóch lat uzbierało się ich 13. Wszystkie były terminowo spłacane. Nadszedł jednak kryzys, wydawnictwo ogłosiło upadłość, a klientka nie znalazła innego zatrudnienia. Została z dzieckiem na utrzymaniu i z zadłużeniem w wysokości ponad 150 tys. zł. Zobowiązania były spłacane do momentu, kiedy klientce pozostały jeszcze oszczędności. Potem bank powypowiadał umowy kredytowe, a wierzytelności sprzedał firmie windykacyjnej. Pracownicy tej firmy w ciągu kilku miesięcy doprowadzili kobietę do ciężkiej depresji, a dług urósł do 190 tys zł. Upadłości w tym wypadku ogłosić nie można, bo dłużniczka nie posiada żadnego majątku.