- Przypuszczaliśmy, że w dniu, kiedy 55 procent populacji udaje się do urn, zaobserwujemy wzrost liczby wypadków drogowych ze skutkiem śmiertelnym. Tak też się stało - mówi dr Donald Redelmeier z Sunnybrook Health Sciences Centre. Prowadził on badania razem ze statystykiem Robertem Tibshiranim ze Stanford University.
Naukowcy przeanalizowali sytuację w wyborcze wtorki (wybory w USA zawsze odbywają się we wtorek i nie jest to dzień wolny od pracy) w ciągu ostatnich 32 lat, od wyborów 1976 roku zwycięskich dla Jimmy'ego Cartera do tych, które w 2004 roku wygrał George W. Bush. Uwzględnili wszystkie wypadki, do których doszło w godzinach otwarcia lokali wyborczych. Porównali z danymi z tych samych godzin tydzień przed i tydzień po dniu głosowania. Zaobserwowali 18-procentowy wzrost liczby wypadków ze skutkiem śmiertelnym.
Wyliczyli kilka przyczyn. Większa prędkość jazdy - bo po pracy trzeba jeszcze w drodze do domu zdążyć do lokalu wyborczego; dodatkowa droga do pokonania; jazda nieznaną lub mało znaną trasą; korzystanie z samochodu przez ludzi, którzy na co dzień rzadko kierują autem.
Dr Redelmeier, który jest również profesorem medycyny w University of Toronto, apeluje do osób i organizacji namawiających ludzi do głosowania, by przypominali wyborcom także zasady bezpiecznej jazdy. - Powinni im doradzać jazdę z rozsądną prędkością, unikanie alkoholu i zapinanie pasów bezpieczeństwa - uważa naukowiec.
Sugeruje też, że wyniki badań powinny wziąć sobie do serca lokalne władze, dotując transport publiczny, umieszczając lokale wyborcze blisko miejsca zamieszkania głosujących i wysyłając dodatkowe patrole drogówki w dzień wyborów.