— To zawsze pamiętny moment, kiedy natrafiamy na nieznany wrak — wyjaśnia Jewgienij Czerniajew, który pilotuje podwodnych archeologów. — Nie ma go na żadnych mapach, nie znaleźliśmy napisów na burtach.
W pobliżu miejscowości Tour-de-Peilz badacze pobierali próbki osadu dennego. Sonar wykrył duży obiekt w pobliżu. Okazał się zatopioną łodzią. Badacze mieli szczęście — sonar, którego używają, ma ograniczone możliwości. „Widzi" tylko na odległość 200 metrów, a kąt widzenia nie przekracza 90 stopni.
Łódź długości ok. 30 metrów może pochodzić z końca XIX wieku lub początku XX. Musiała zatonąć podczas podróży, ponieważ kotwica i inne urządzenia są na pokładzie. Statki, które są zatapiane celowo pozbawiane są wszelkiego wyposażenia — wyjaśnia Carinne Bertola, z Musée du Léman w Nyon.
Bertola uważa, że jest to barka, która transportowała urobek z któregoś z kamieniołomów w okolicy St. Gingolph.
Na dnie jeziora gdzie wszystko jest pokryte mułem, przy braku widoczności nie byłoby szans zbadać wraku bez urządzenia, jakim dysponują badacze. Podczas nurkowania użyli skanera przywiezionego z Australii. Wykorzystuje ultradźwięki oraz kamerę wizyjną. Na podstawie danych komputer odtwarza mapę dna badanego akwenu. Aby sporządzić obraz obszaru o powierzchni 100 tys. m kw. urządzenie musi wykonać 200 tys. zdjęć.