Amerykański statek „Kailua" poszedł na dno w 1946 roku, przy czym stało się to za sprawą amerykańskiej torpedy wystrzelonej specjalnie, a nie przez nieszczęśliwy przypadek. Wrak spoczywa na głębokości 610 metrów, 32 kilometry od wyspy Oahu w archipelagu Hawajów. Na jej południowym wybrzeżu znajduje się główne miasto i jednocześnie stolica stanu Hawaje – Honolulu.
Kadłub ma 58 m długości, 9,2 m szerokości i 4,6 m wysokości. Zlokalizowali go dwa lata temu naukowcy z Uniwersytetu Hawajskiego oraz z amerykańskiej National Oceanic and Atmospheric Administration – NOAA. Teraz rozpocznie się eksploracja zabytkowego wraku. Zespołem badaczy kierują wspólnie Terry Kerby z Uniwersytetu Hawajskiego (Manoa's School of Ocean and Earth Sciences and Technology) oraz James Delgado i Hans Van Tilburg z NOAA.
Historia statku rozpoczęła się w 1923 roku, kiedy spłynął na wodę w stoczni w Chester w stanie Pensylwania jako „Dickenson". Był to kablowiec, jego armatorem była Commercial Pacific Cable Company. Statek uczestniczył w tworzeniu powstającej już wtedy światowej sieci podmorskich kabli telekomunikacyjnych (wówczas były to głównie połączenia telefoniczne). Pracę rozpoczął na Hawajach w lipcu 1923 r. Oprócz układania kabli, ze względu na małe zanurzenie, pełnił funkcję statku zaopatrzeniowego, dowoził ludzi, żywność i towary do małych wysepek oddalonych od baz na dużych wyspach Midway i Fanning.
Tak było do 1941 roku, wtedy statek został wynajęty przez brytyjską kompanię Cable and Wireless (Kable i Przewody) działającą na Pacyfiku. Brytyjczycy wykorzystali go do ewakuacji swoich pracowników z wyspy Fanning; obawiano się, że wyspa stanie się obiektem ataku Japończyków.
7 grudnia 1941 roku „Dickenson" przybył do Pearl Harbor z ludźmi ewakuowanymi z Fanning. W kolejny rejs wypłynął już pod inną nazwą – „Kailua", ponieważ został przejęty przez US Navy, otrzymał numer burtowy IX-71 i pływał jako kablowiec oraz statek zaopatrzeniowy na południowym Pacyfiku.
Gdy wojna się skończyła, amerykańska marynarka uznała ten powolny statek – rozwijał prędkość zaledwie 10 węzłów, czyli 18 km/godz. – za nieprzydatny. Dlatego 7 grudnia 1946 roku odholowano go na pełne morze, gdzie torpeda posłała go na dno. Dokładna lokalizacja tego miejsca nie była wówczas potrzebna, wiadomo było, że wrak spoczął na dużej głębokości i nie będzie stanowił przeszkody nawigacyjnej.
– Dzięki sprzyjającemu zbiegowi okoliczności kadłub nie przełamał się, zachował się w zadziwiająco dobrym stanie, stoi swoim dnem na dnie oceanu, maszt wciąż tkwi pionowo ponad pokładem, koło sterowe znajduje się na swoim miejscu. Urządzenia na górnym pokładzie, na dziobie i w części rufowej przetrwały niezniszczone i nie wykazują żadnych oznak dewastacji – podkreśla Terry Kerby.