The Weeknd, nowy król pop

Kosmiczny show dał w stolicy The Weeknd, pseudonim Starboy, pod szyldem „After Hours Til Dawn Tour”.

Publikacja: 11.08.2023 03:00

The Weeknd nie boi się nawiązywać do new romantic i italo disco

The Weeknd nie boi się nawiązywać do new romantic i italo disco

Foto: Anna KURTH / AFP

Do Warszawy przyjechał 9 sierpnia artysta z co najmniej trzema rekordami. Jako jedyny ma ponad sto milionów słuchaczy miesięcznie w Spotify, zyskał największe wpływy za koncert (11 mln dol.) i najwyższe średnie przychody za show w zeszłym roku (średnio 6,9 mln dol.). Zanim zstąpił na PGE Narodowy z kosmicznych przestworzy, symbolicznie podarował sobie cały świat – w pigułce.

Scenę zamykała srebrząca się niczym dyskotekowa kula panorama globalnego metropolis, łącząca ikoniczne budynki wielu miast, w tym drapacze chmur Nowego Jorku, czyli nieformalnej stolicy naszego globu. Z Empire State Building w roli głównej – gdyby nie to, że gwiazdor przejął ją dla siebie.

Czytaj więcej

Od Beyoncé do The Weeknd. Polski rok z gwiazdami

Nad najbardziej oddaloną od sceny częścią wybiegu pysznił się księżyc, pod którym wiły się zakwefione arabskie tancerki w białych kostiumach. Pośrodku zaś płyty górowała srebrzysta Oscara – bo przecież nie Oscar – wychylony do lotu sexy robot, zaprojektowany przez Hajime Sorayama.

Gdy oczy nadmarionety zaczęły pulsować czerwienią, wyrósł jak spod ziemi The Weeknd, ukryty za srebrną maską. Porównywalny chyba tylko do Midasa, bo każdą piosenkę zamienia w złoto, choć w jego przypadku trzeba raczej mówić o platynowych, i to wielokrotnie, płytach.

Skąpy był jedynie w kwestii telebimów. Tylko po to, by wynagrodzić oddalenie i brak zbliżeń nagłym pojawieniem się blisko fanów w różnych sektorach płyty. Wtedy wywoływał tam totalną histerię, emocje sięgały zenitu, a temperaturę podnosiły także pióropusze ognia wybuchające pośród wieżowców i ponad wybiegiem sceny, a także lasery tnące powietrze. Wyreżyserowanymi kolorami pulsowali też fani, każdy otrzymał bowiem zdalnie sterowaną bransoletkę. Tylko tancerki zachowały nieskazitelną biel kostiumów.

Czytaj więcej

The Weeknd, czyli hity i czary w metawersum

Usłyszeliśmy „Dawn FM”, tytułową kompozycję i uwerturę najnowszej płyty, przypominającą reklamówkę stacji radiowej, która pozwoli wyjść z mroku i cieszyć się życiem wolnym od cierpienia. Przedłużając promocję nowego krążka, The Weeknd zaproponował taneczny „Take My Breath” w stylu Diany Ross. W „Sacrifice” o wiele większą rolę odegrał głos wokalisty operujący w wysokich rejestrach.

Koncert przypominał didżejski set, a płyta Narodowego stała się największym parkietem w Warszawie, gdzie rytm dyktowały remiksy – najczęściej Swedish House Mafia. Mieliśmy też paradę hitów znanych z duetów The Weeknd – m.in. „Lost in the Fire”.

Wokalista, mający mocną pozycję we współczesnym show-biznesie, nie bał się też wykonywać przebojów swoich wielkich rywali bądź przyjaciół. Usłyszeliśmy „Hurricane” Kanye Westa, „Crew Love” Drake’a, a także „Another One of Me” Diddy’ego, co jest sporą sztuką, ponieważ sam autor tej piosenki nie wydał. Dopiero przed „Faith” The Weeknd zdjął maskę, którą oddaje hołd zmarłemu raperowi FM Doom.

Nie mogło zabraknąć spokojniejszego motywu „Die For You” i śpiewanego oraz rapowanego na zmianę „Starboy”, który na Spotify ma już kosmiczną liczbę odtworzeń – 2,6 miliarda!

The Weeknd miał też na zawołanie niezwykłą baterię świateł, którą oślepił, nomen omen, i oszołomił podczas „Blinding Lights”. Przyspieszony rytm jeszcze raz odświeżył dyskotekową muzykę lat 80. i jej syntezatory w odsłonie, która dla najmłodszych fanów jest hitem współczesności, choć przypomina Michaela Jacksona, new romantic, a nawet italo disco. Basy najpierw masowały ciała fanów, a potem wręcz ogłuszały.

To był najgłośmiejszy koncert w Polsce, a na bis usłyszeliśmy „Creepin'” Metro Boomin, „Popular” tria The Weeknd, Playboi Carti & Madonna, a tym, którym było mało, musiały starczyć już naprawdę ostatnie przeboje „In Your Eyes” i „Moth to a Flame”, ponownie w remiksie Swedish House Mafia. Trzeba dodać, że zanim rozpoczął się show Starboya, młodzi fani wysłuchali „Welcome To the Machine”, rockowego dinozaura Pink Floyd, który przewidział takie widowiska jak „After Hours Til Dawn".

Do Warszawy przyjechał 9 sierpnia artysta z co najmniej trzema rekordami. Jako jedyny ma ponad sto milionów słuchaczy miesięcznie w Spotify, zyskał największe wpływy za koncert (11 mln dol.) i najwyższe średnie przychody za show w zeszłym roku (średnio 6,9 mln dol.). Zanim zstąpił na PGE Narodowy z kosmicznych przestworzy, symbolicznie podarował sobie cały świat – w pigułce.

Scenę zamykała srebrząca się niczym dyskotekowa kula panorama globalnego metropolis, łącząca ikoniczne budynki wielu miast, w tym drapacze chmur Nowego Jorku, czyli nieformalnej stolicy naszego globu. Z Empire State Building w roli głównej – gdyby nie to, że gwiazdor przejął ją dla siebie.

Pozostało 85% artykułu
1 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Muzyka popularna
40-lecie The Cult w Warszawie
Muzyka popularna
Pat Metheny: znajduję rezonans z polską duszą
Muzyka popularna
Timberlake w Krakowie, czyli nie tylko stanik Janet Jackson i „jedno martini”
Muzyka popularna
Zmarł John Mayall, mistrz Claptona, Fleetwooda, Greena
Materiał Promocyjny
Mity i fakty – Samochody elektryczne nie są ekologiczne
Muzyka popularna
Lenny Kravitz krzewił miłość w Łodzi. Wspaniały koncert w Atlas Arenie