Tego wieczoru wiele było poruszających, mocnych chwil, które zapadają w pamięć. Przede wszystkim „Civil War” z fragmentem „Machine Gun” Hendrixa w finale, odnoszące się do rosyjskiej inwazji w Ukrainie. Axl śpiewał w koszulce z ukraińskimi barwami na piersi i pięścią zaciśniętą w geście protestu. Główny ekran wypełniały wojenne animacje i ukraińskie barwy. Slash grał solówki pod jedną z ukraińskich flag, które od początku wywieszone były po obu stronach sceny. Jedną z gitar Slash przemalował na niebiesko-żółty kolor.

Trudno będzie też zapomnieć wykonanie Dylanowskiego klasyka „Knockin’ on Heaven’s Door”: na oświetlonym stadionie pukali do nieba bram wszyscy, chóralnie śpiewając. Łącznie Gunsi zagrali osiem coverów, co podczas długiego koncertu robiło wrażenie jakby czasem byli sobą, zaś kiedy indziej supportem otwierającym swój występ. Usłyszeliśmy m. in. „Live and Let Die” The Wings, „I Wanna Be Your Dog” The Stooges świetnie śpiewane przez basistę Duffa McKagana oraz „Back In Black” AC/DC w interpretacji Rose’a. Zwłaszcza zestawienie tych dwóch wykonań przekonało, że Axel może nazbyt często szybuje w stronę wysokich rejestrów, co zwłaszcza na trudnym do nagłośnienia stadionie sprawiało, że jego głos ginął w zgiełku gitar.

Tymczasem, gdy już w czasie bisów niżej śpiewał akustyczną balladę „Patience” czy „Black Whole Sun” Soundgarden - było go słychać dobrze. Plotki, że stracił głos są przesadzone, choć „November Rain”, zasiadając za fortepianem w marynarce, śpiewał ciszej niż kiedyś. A jednak i tak była to emocjonująca część koncertu. Poza tym godne uznania jest to, że śpiewał ponad trzy godziny. Gołym okiem widać, że wokalista pracuje nad sobą. Zrzucił wiele kilogramów, odzyskał szczupłą sylwetkę, na scenie zobaczyliśmy jego charakterystyczne gesty i pozy. Wykonał też kilka znanych z przeszłości przebieżek, śpiewał do jednego mikrofonu ze Slashem, oparł się na nim po przyjacielsku.

Gdy zaś Axl zmieniał jak rękawiczki koszulki oraz nakrycia głowy – czapki, bandany i kapelusze – Slash zmieniał gitary i był królem wieczoru. Zagrał niezliczoną liczbę - wstrząsających, ekstatycznych, soczystych solówek, a także gitarowy jam oparty na „Born Under a Bad Sign" Alberta Kinga. Nie ma wątpliwości, że od czasu Led Zeppelin nie było zespołu, który tak jak Guns N’ Roses zaprasza fanów na trzygodzinne, gitarowe uczty.

W programie koncerty znalazły się także „Sweet Child o’Mine”, „Welcome to the Jungle”, „It’s so Easy”, grane na otwarcie, a także „Don’t Cry” i „Paradise City” wykonane w czasie bisów. Bylibyśmy przez te trzy godziny w hard rockowym raju, gdyby nie jakość dźwięku godna rzeźni. Czas na wizytę zarządu PGE Narodowego u laryngologa, żeby usłyszeli, jakie warunki od dekady proponują bywalcom koncertów.