Trolle kosztują. Unia podwaja budżet walkę z dezinformacją

W roku wyborczym, ze strachu przed akcjami dezinformacyjnymi, Komisja Europejska podwyższa budżet zespołu zwalczającego dezinformację z 1,9 na 5 mln euro.

Aktualizacja: 07.05.2019 18:41 Publikacja: 07.05.2019 15:49

Trolle kosztują. Unia podwaja budżet walkę z dezinformacją

Foto: Adobe Stock

Potęgę fałszywych informacji widzimy choćby dziś, gdy z powodu telefonów o podłożeniu bomb, już drugi dzień w wielu szkołach odwoływane są matury. O ile w większości takich przypadków za informacje odpowiedzialni są uczniowie, którym nie spieszy się do egzaminu dojrzałości, to już sam problem dezinformacji w Unii Europejskiej przybiera coraz poważniejszy wymiar.

Algorytmy Amazona promują teorie spiskowe

Dezinformacja to nie tylko walki o głosy na polityka, to także – wspieranie ruchów antyszczepionkowych, zabawne z pozoru walki płaskoziemców, czy brak zaufania do nauki. Wspólnym efektem tych działań jest wywołanie chaosu i osłabienie zaufania także do demokracji. A w tym roku odbędzie się kilka kluczowych dla Europy wyborów, jak te do Parlamentu Europejskiego, ale także jesienne wybory w Polsce.

Ze znaczenia „fake newsów" zdają sobie sprawę także urzędnicy Komisji Europejskiej. Jak dowiedziała się „Rzeczpospolita", KE oczekuje, że budżet agencji Europejskiej Służby Działań Zewnętrznych (EEAS) na zwalczanie dezinformacji i podniesienia świadomości na temat jej negatywnego wpływu wzrośnie ponad dwukrotnie, z 1,9 mln euro w 2018 r. do 5 mln euro w 2019 r. Dziś w zespole Strategic Communication Task Force East pracuje 16 osób, grupa ta jest częścią działu komunikacji strategicznej, który zatrudnia obecnie nieco ponad 50 osób.

- Wzrost budżetu i liczby pracowników jest związany z coraz bardziej istotną kwestią dezinformacji przed wyborami europejskimi – potwierdza nam Johannes Bahrke, rzecznik ds. gospodarki cyfrowej i społeczeństwa w Komisji Europejskiej.

W tym roku Unia Europejska zainwestuje więc w ograniczanie dezinformacji ok. 20 mln zł. W tym samym czasie – uznane przez UE za istotnych nadawców fake newsów redakcje takie jak Russia Today - działają w 110 krajach, Sputnik News – również popularny nadawca informacji nie zawsze zgodnych z prawdą – w kolejnych 30 krajach. Nie mamy sprawdzonych informacji na temat ich budżetu, ale o jego skali świadczy zasięg działalności - w RT pracuje przeszło 700 osób, stacja ma docierać do nawet 150 mln odbiorców.

Jednak w ocenie ekspertów – te 5 mln euro to kropla w morzu potrzeb. – Trzeba się cieszyć, że ten budżet mocno wzrósł, ale faktycznie nadal jest bardzo mały jak na potrzeby badawcze – ocenia prof. Dariusz Jemielniak z katedry zarządzania w Społeczeństwie Sieciowym na Akadamii Leona Koźmińskiego. Jego zdaniem, taki budżet to kwota porównywalna z jednym grantem badawczym European Research Council, a wykrywanie i zwalczanie botów jest działalnością typowo badawczą, wysokiego ryzyka. – Praca tego zespołu jest potrzebna i użyteczna, ale to nie jest zespół, który jest w stanie zaadresować skalę potrzeb, które są związane z sianiem dezinformacji. Chodzi przy tym o informacje o charakterze politycznym, ale też medycznym.

Podsycanie ruchów antyszczepionkowych to dziś jedno z narzędzi cyberwojny. Te działania są sponsorowane przez ruchy antydemokratyczne, są dość dobre badania pokazujące, że Rosjanie sponsorują ruchy antyszczepionkowe, głównie dlatego, że to zwiększa niepokój społeczny – tłumaczy prof. Jemielniak. Wskazuje na epidemię odry, która w najlepsze rozwija się właśnie w Unii Europejskiej, USA czy na Ukrainie. To przykład, gdy małe działania w Internecie i przekonanie kilku osób ma wpływ na całą społeczność, bo zbiorowa odporność działa tylko, gdy zaszczepionych zostało 95 proc. mieszkańców. Wystarczy zmienić więc odrobinę nastroje społeczne, by zdanie zmienił 1-2 proc. osób– i mogą się rozwijać epidemie.

Płaskoziemcy a demokracja

- Mamy ruch płaskoziemców, pozornie zabawny, ale podsycanie tego rodzaju wątpliwości może być korzystny dla państw, które chcą osłabiać demokrację w Europie, bo osłabiają zaufanie do nauki – mówi Jemielniak, który podaje przykład kampanii przeciwko płaskoziemcom, także szerzącej nieprawdziwe informacje. – Niedawno widziałem kampanię na Facebooku, w której wyśmiewano płaskoziemców. Na dowód opublikowano zdjęcie z Mount Everestu, pozornie pokazującego krzywiznę ziemi. Ale faktycznie zdjęcie zostało zrobione obiektywem typu „oko ryby", który zakrzywia płaszczyzny. Z Mount Everestu nie widać krzywizny Ziemi, jest za niski. Powodowanie niewiary w system naukowy, absurdalne diety, to wszystko oznacza destabilizowanie system instytucjonalnego i zagraża demokracji – mówi ekspert.

Trudna jest odpowiedź na pytanie – kto jest odpowiedzialny za akcje dezinformacyjne. Tu jest więcej poszlak, a i stron zainteresowanych jest wiele, niekoniecznie tylko Rosja. – Pytanie, komu zależy nie na drobnej zmianie wyników wyborów, a na destabilizacji całego systemu i tu ryzyko jest bardzo poważne. Gdy mamy ruchy, które kwestionują demokrację, czy powodują poważne problemy społeczne, jak ruchy antyszczepionkowe, to mamy sytuację wręcz wrogą – mówi Jemielniak.

Ryzyko w mediach społecznościowych

Warto na koniec dodać, że nie każdy złośliwy czy nieprawdziwy wpis jest autorstwa opłacanego trolla. Często mogą to być osoby prywatne, jednak z obserwacji analityków wynika, że szerzeniem dezinformacji w internecie zajmują się chętnie internetowe trolle i np. agencje marketingu szeptanego. Tutaj sprawa jest mniej czarno-biała, agencje teoretycznie otrzymują wynagrodzenie za szerzenie ustalonego przekazu o marce bądź produkcie. Przekaz ten, utrzymują agencje oficjalnie, jest prawdziwy, i pakiet pozytywnych informacji może kosztować ok. 200-300 zł za 100 wpisów na forach i mediach społecznościowych. O kampaniach negatywnych firmy oficjalnie nie informują, takie działania są zabronione. – To mogą być umowy negocjowane indywidualnie biorąc pod uwagę także ryzyko, jakie za tym idzie – mówi nieoficjalnie jeden z analityków mediów społecznościowych i dodaje, że firmy mają różne cenniki, za 300 wpisów można też zapłacić nawet ponad tysiąc zł. Wszystko zależy od ich jakości. O tym, że takie oferty też są realizowane, świadczą choćby szeroko komentowane wpisów w mediach społecznościowych podczas niedawnego strajku nauczycieli – o zapłakanej kuzynce czy roześmianych nauczycielkach w Starbucksie. Identyczne wpisy opublikowano z wielu kont, a nauczyciele siedzieli raz w kawiarni w Warszawie, raz we Wrocławiu.

Skala problemu wykracza poza złośliwe wpisy, kampanie internetowe, te oficjalne i nieoficjalne, budują wizerunek polityków w sieci, a całość może istotnie wpłynąć na wynik wyborów do parlamentu czy wyborów prezydenckich. Przed dwoma laty, gdy Tygodnik Podhalański opublikował na Twitterze zdjęcie prezydenta Andrzeja Dudy z restauracji w Zakopanem, zainterweniował jeden z jego urzędników. Według redakcji, prezydent jadł w Wielki Piątek – kiełbaskę, według jego urzędnika – faszerowanego pomidora. - Myśmy wybory wygrali, dzięki pilnowaniu Internetu – powiedział wtedy Tygodnikowi Marcin Kędryna, dzisiejszy dyrektora biura prasowego prezydenta.

Potęgę fałszywych informacji widzimy choćby dziś, gdy z powodu telefonów o podłożeniu bomb, już drugi dzień w wielu szkołach odwoływane są matury. O ile w większości takich przypadków za informacje odpowiedzialni są uczniowie, którym nie spieszy się do egzaminu dojrzałości, to już sam problem dezinformacji w Unii Europejskiej przybiera coraz poważniejszy wymiar.

Algorytmy Amazona promują teorie spiskowe

Pozostało 94% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Media
Nowy „Plus Minus”: 20 lat Polski w UE. Dobrze wyszło (tylko teraz nie wychodźmy!)
Media
Unia Europejska i USA celują w TikToka. Chiński gigant uzależnia użytkowników
Media
Wybory samorządowe na celowniku AI. Polska znalazła się na czarnej liście
Media
Telewizje zarobią na streamingu. Platformy wchodzą na rynek reklamy
Media
Koniec ekspansji platform streamingowych? Netflix ukryje dane