Czasami do spadku kursu dochodzi także wtedy, gdy powszechny jest zachwyt nad nowym supersmartfonem. Wówczas jest to po prostu korekta.
Przez ostatnie kilka tygodni koreański Samsung starał się przekonać świat, że 14 marca zaprezentuje najlepszy na świecie smartfon. W piątek na giełdzie w Seulu akcje koreańskiego koncernu staniały o 2,6 proc. Czyżby po premierze telefonu z nadmuchanego marketingowego balonu zaczęło uchodzić powietrze?
W smartfonowej wojnie chodzi o to, czyj flagowy telefon uznany zostanie za aktualnie najwspanialszy, a tym samym zyska szansę na dobre wyniki sprzedaży, które powinny przełożyć się na przychody i zyski producenta. Jak to zazwyczaj bywa na skrzyżowaniu marketingu i świata rzeczywistego, nim dojdzie do premiery urządzenia, pompowane są oczekiwania rynku. Odnoszę wrażenie, że coraz częściej do zbyt wysokiego poziomu.
Lista giełdowych ofiar smartfonowej wojny systematycznie się wydłuża. Jako jedna z pierwszych wpisana została na nią fińska Nokia. Potem przyszedł czas na tajwański HTC i kanadyjskie BlackBerry, a następnie amerykańskie Apple. Po pierwszej reakcji rynku na premierę supersmartfonu Samsunga nie można wykluczyć, że i kurs akcji koreańskiej firmy – z powodu niezbyt gorącego przyjęcia nowego modelu telefonu przez ekspertów – może zacząć tracić.
Piątkowa reakcja rynku na nowy smartfon Samsunga to nie tylko spadek kursu akcji koreańskiej spółki, lecz także zniżka cen papierów BlackBerry, HTC i Nokii oraz wzrost kursu akcji Apple'a. Można powiedzieć, że rynek wstępnie ocenił, który producent musi się bać koreańskiego supersmartfonu, a który nie.