Nadspodziewanie dobrze radzą sobie w nich Polacy. Zespół, który przez ponad pół roku nie rozegrał choćby jednego spotkania towarzyskiego, po niemrawym początku turnieju – znaczonym bezbramkowymi remisami z Włochami i Kamerunem – oraz błyskotliwych wygranych nad Peru oraz Belgią dzieli krok od strefy medalowej. By to osiągnąć, wystarczy nie przegrać ze Związkiem Radzieckim.
„Zwycięski remis” z ZSRR z trybun sławnego stadionu Camp Nou w Barcelonie szczególnie gorąco oklaskuje starszy pan w koszulce z napisem „WRON won za Don”. Dopiero po jego interwencji u miejscowych stróżów porządku kilkunastu młodych ludzi wnosi na trybuny transparenty z napisem „Solidarność”. Kiedy kamerzyści koncentrują na nich obiektywy, TVP przerywa bezpośrednią transmisję planszą: „Usterki poza granicami kraju”. Człowiekiem, który pomógł demonstrantom, był Józef Łobodowski. Polski poeta, patriota, zdeklarowany antykomunista i kibic piłki nożnej. W PRL usiłowano wymazać go z dziejów literatury. Chyba dość skutecznie, skoro i dziś okrywa go nimb niepamięci.
Pochodził ze zubożałej rodziny ziemiańskiej, której korzenie po kądzieli tkwiły na Mazowszu, zaś po mieczu na Żmudzi, gdzie przyszły pisarz przyszedł na świat w roku 1909. Wkrótce ojciec sprzedał majątek Purwiszki i... stracił pieniądze na skutek krachu finansowego. Rodzina (Józef miał trzy starsze siostry) po krótkim pobycie w Warszawie osiadła w Lublinie. Tam zastał ją wybuch I wojny światowej. Ojciec został zmobilizowany i pomaszerował na front. Matka z dziećmi ewakuowana w głąb Rosji. Na Kaukazie doszły do nich wieści o upadku caratu. Potwierdził je mąż. Cudem ocalały z pogromu, jakiego na bezbronnych już oficerach carskich dokonali bolszewicy.
Po latach Łobodowski tak opisywał epizody utrwalone w dzieciństwie: „Widziało się przecież i wierzyło: to tylko pijane chamstwo dorwało się do władzy i szaleje, a tam, gdzie we mgle giną stalowe szyny kolei, za górami, za lasami wyrasta polska ojczyzna, kraj mlekiem i miodem płynący, kraj szklanych domów”. Miał więc niewątpliwie zbieżne doświadczenia z Cezarym Baryką. I podobnie jak bohater „Przedwiośnia” miał na koncie flirt z komunizmem.
Do Polski Łobodowscy powrócili w 1922 roku. Józef wstąpił do lubelskiego gimnazjum. Maturę zdał w 1931 roku dzięki gentlemen’s agreement z matematykiem. Świadom, że uczeń brylujący w naukach humanistycznych nie jest w stanie choćby w stopniu dostatecznym opanować logarytmów, całek itp., oświadczył, że w czasie egzaminu będzie go pytał wyłącznie z teorii. Abiturient przez kilka nocy wkuwał wzory algebraiczne, geometryczne i trygonometryczne na... ławeczce miejskiego cmentarza, gdzie odnalazł warunki sprzyjające koncentracji. Otrzymując świadectwo dojrzałości, miał już na kocie debiut literacki. Tomik poetycki „Słońce przez szpary” przychylnie ocenił w liście do autora sam Julian Tuwim.