Hinduska autorka nie analizuje tu swej ojczyzny tak dogłębnie, jak w późniejszej, nagrodzonej książce. Tutaj Desai się z Indii śmieje – przenikliwie punktuje słabości rodaków.

„Zadyma w dzikim sadzie”, komiczna historia rodzinnego nieszczęścia, które okazuje się jej triumfem, to kameralny i bardzo prawdopodobny kadr z życia indyjskiej wioski – jedynej w swoim rodzaju, a do złudzenia przypominającej tysiące innych.

Sampath, młody mężczyzna, jest outsiderem, a z punktu widzenia rodziny i sąsiadów – zwyczajnym nieudacznikiem. Nie potrafi znaleźć pracy ani, co gorsza, żony. To milczek, godzinami gapi się w niebo. Czyli nie spełnia wymogów lokalnej społeczności. Postanawia uciec, ale odwagi starcza mu na krótko – lokuje się na gałęzi drzewa w niedalekim sadzie, a zabobonna ludność szybko bierze go za guru. Pod drzewem zjawiają się tabuny wielbicieli oraz małp, które uznały go za swojego. Respekt, jakim cieszy się nowy małpi król, wziął się z przesądów, ale i ze świętego eposu – „Ramajany”. Galeria postaci ustawiających się w kolejce po błogosławieństwo pozwala autorce dokonać przeglądu wad Hindusów. Są pełni uprzedzeń, kłamliwi, leniwi i żarłoczni. Kobiety – gadatliwe i zawistne, urzędnicy przekupni, a mężczyźni – wyrachowani i dbający o pozory. Opisana w „Zadymie...” prowincjonalna rzeczywistość jest i magiczna, i przerażająca. Gdyby nie lekki ton i dowcip autorki, udusilibyśmy się od stereotypów i obłudy panującej we wsi.

Już w pierwszej literackiej próbie Desai uchwyciła sedno Indii. Pokazała społeczeństwo głęboko podzielone, barwne, ale okrutne. Odcień skóry, akcent, nazwisko wyznaczają status i rolę. Sampath tam nie pasuje. I tej odmienności nikt mu nie wybaczy, chyba że... zostanie świętym.

Kiran Desai, Zadyma w dzikim sadzie, SIW Znak, Kraków 2008