Rzadko się zdarza, by powieść podejmowała temat tak ważki politycznie. Trzy miesiące temu hiszpański parlament uchwalił budzącą wiele kontrowersji ustawę o pamięci historycznej, która zobowiązała państwo do wsparcia rodzin ofiar reżimu generała Franco. Najbliżsi zamordowanych mają otrzymać pomoc w ekshumacji i identyfikacji zwłok pochowanych w masowych grobach. Oficjalnie potępiono dyktatorskie rządy Franco w latach 1939 – 1975. Socjaliści powiadają, że w ten sposób po latach sprawiedliwości staje się zadość; konserwatyści, że ludziom się narzuca, o czym mają pamiętać, a o czym nie. W tę debatę wpisuje się książka Lluisa-Antona Baulenasa „Za worek kości”. Mam jednak wątpliwości, czy posłuży pojednaniu.
Akcja tej głośnej w Hiszpanii powieści rozgrywa się w 1949 r., a więc dziesięć lat po triumfie buntowników, którzy pod wodzą gen. Franco (przy wsparciu hitlerowskich Niemiec i faszystowskich Włoch) obalili Republikę z jej legalnie wybranym lewicowym rządem (któremu pomocy udzielał potem Stalin). W tej bratobójczej wojnie starły się totalitaryzmy – oba wspierane przez ochotników z różnych krajów. Po stronie Franco opowiedzieli się konserwatyści – m.in. z Irlandii – i monarchiści pełni wiary w ideę krucjaty przeciw bezbożnikom. Republice pomagały nie tylko pozostające pod nadzorem NKWD komunistyczne Brygady Międzynarodowe, ale także formacje anarchistów, trockistów i socjalistów. Wielu z nich było przekonanych, że walczą o ziemię i wolność, by nawiązać do tytułu słynnego filmu Kena Loacha.
Baulenas pisze o karze, jaką republikanom wymierzył generał Franco. Człowiek, którego wielu prawicowców uważało za zbawcę, dla przegranych okazał się katem. Pojmanych torturowano, wielu z nich stracono. Franco nie wahał się utworzyć obozów koncentracyjnych i pozamykać tam „czerwonych”, którzy mogli się jeszcze do czegoś przydać. Pokonanych traktowano jak niewolników i wykorzystywano do najcięższych prac. Żołnierzy dziesiątkowały choroby i głód. Chowano ich potajemnie w bezimiennych grobach. Mogiły te pozostały nieznane przez dziesięciolecia. O tym traktuje książka „Za worek kości”.
Bohater Baulenasa, Katalończyk Genezjusz Aleu – sierżant działającej w Afryce Legii Hiszpańskiej, wraca do ojczyzny, by spełnić ostatnią wolę ojca. Ten dawny żołnierz Republiki, a potem więzień obozu koncentracyjnego na łożu śmierci upoważnił pierworodnego do odnalezienia grobu przyjaciela zamęczonego przez frankistów. Misja, jakiej podejmuje się sierżant, jest niebezpieczna. O ofiarach systemu się nie mówi, do przeszłości nie wraca, o zamordowanych zapomina. Ten, kto nie zastosuje się do niepisanych nakazów, podzieli los nieszczęśników. Aleu nie ma jednak wyboru – poprzysiągł ojcu, że szczątki jego przyjaciela zostaną złożone do grobu z całym szacunkiem.
Autor umiejętnie prowadzi narrację – splatając historię misji sierżanta z jego wspomnieniami z czasu wojny, którą przeczekał w Barcelonie. Potrafi stopniować napięcie i konstruować wartkie dialogi. Choć czasem zawodzi go smak, ofiarowuje czytelnikowi rzetelną prozę. Nie wątpię, że pisał ją z potrzeby serca: „Za worek kości” dedykował swym wujom, którzy mieli podobne doświadczenia jak Genezjusz Aleu. Problem w tym, że dzieło nie daje pełnego obrazu hiszpańskiej tragedii.