Akcję powieści pisarz usytuował w połowie lat 80. zeszłego wieku, gdy Barcelona zabiegała o prawo organizacji letnich igrzysk olimpijskich, które – jak wiadomo – przeprowadziła w 1992 roku.
„Mauricio, czyli wybory” to w pierwszym planie historia miłosna. Niespecjalnie interesujący główny bohater zakochuje się w ładnej, błyskotliwej prawniczce Clotilde, w tym samym czasie sypia jednak z Porritos, śpiewającą agitatorką partii socjalistycznej, byłą narkomanką, jak się okaże – chorą na AIDS.
Szczęśliwie, nie zarazi Mauricia, a Clotilde, która – o czym jesteśmy przekonani od pierwszych stron powieści – w końcu zostanie żoną stomatologa, na co zresztą nie ma specjalnej ochoty. I nie dziwota, bo facet jest trochę męczący.
Męczący, ale uczciwy. To dlatego opiekować się będzie do śmierci chorą Porritos. I choć nic do tej dziewczyny poza litością nie czuł, dokonał takiego wyboru.
Stanął też do wyborów politycznych, samorządowych, jako kandydat z listy Socjalistycznej Partii Katalonii. Zawsze miał poglądy lewicowe, nawet trochę komunizował, tyle że od partii komunistycznej trzymał się z daleka, bo leninizm wydawał mu się nadto ponury.