Zgromadził tam kilka (czasem przyznaje, że kilkanaście) tysięcy książek w różnych językach i z najróżniejszych dziedzin. Na jego pisarstwo wpływ miało spotkanie z Borgesem – Manguel dorabiał w czasie szkolnych wakacji w księgarni Pygmalion w Buenos Aires, sklepie regularnie odwiedzanym przez sławnego autora. Przez cztery lata Manguel był jego lektorem i rozmówcą. Jego pierwszą książką był napisany wspólnie z Giannim Guadalupim „Dictionary of imaginary places” (1980), spis miejsc wymyślonych przez autorów i umieszczonych w książkach: Narnia, Wonderland, Land of Oz, Shangri-La, Atlantyda, Xanadu to tylko najbardziej znane z nich. Najnowszy tom jest z kolei bardzo specyficznym przewodnikiem po bibliotekach. Za wzór posłużyła Manguelowi jego własna kolekcja; opisując jej budowę, układ, podział, także konstrukcję regałów i szaf oraz systemu katalogowania, przypomina najsłynniejsze zbiory w historii – np. legendarną Bibliotekę Aleksandryjską, najstarszą w Europie bibliotekę publiczną w Watykanie, dziecięcą kolekcję w Auschwitz. Nie pomija bibliotek umownych, jak można by je określić: przechowywanych w pamięci, co cechowało społeczeństwa pierwotne, ale i społeczności kontrolowane, np. więźniów w zakładach zamkniętych, jak również obywateli państw, w których obowiązuje cenzura.
Manguel ocenia rolę, jaką biblioteki odgrywały w naszej kulturze. Pisze o nich ciepło, z wyraźną sympatią nazywając je miejscami „przyjemnie zwariowanymi” (nie on pierwszy, co uczciwie zaznacza) i broniąc ich racji bytu. Zwraca równocześnie uwagę na zagrożenie, jakim staje się multimedialna biblioteka sieciowa – tradycyjne były przybytkiem wszechwiedzy, internetowe mają ambicję być wszechobecne. Dzisiejsze kolekcje nie gardzą niczym, przyjmują każdą informację, przestały być wybiórcze jak ich poprzedniczki.
Obawiam się jednak, że apel Manguela o utrzymanie bibliotek jest już spóźniony – państwowe przechodzą „kryzys tożsamości”, jak można by to określić, prywatne stają się domeną kulturalnych snobów. Nie twierdzę, że książka elektroniczna zajmie w najbliższych latach miejsce tradycyjnych woluminów, ale jestem przekonany, że przeciętny obywatel będzie miał dla drukowanego na papierze tomu coraz mniej miejsca.