Zmyślone Włochy zamiast PRL

Kryminał pod pseudonimem. O autorze, poecie Ireneuszu Iredyńskim, mówiono; że jest literackim straceńcem

Publikacja: 01.08.2008 04:03

Zmyślone Włochy zamiast PRL

Foto: Rzeczpospolita

Przesiedział kilka lat za gwałt, wrobiony, jak piszą biografowie. Więzienny epizod to jednak lata późniejsze. „Ryba płynie za mordercą” była debiutem prozatorskim tego poety, autora słuchowisk i sztuk teatralnych, znanego zarówno z odważnych stylistycznie utworów, jak i z wyzywającego zachowania.

Ale „Ryba…” to utwór niejako wyprzedzający epokę: w 1959 roku mało kto jeździł na Zachód, a Iredyński, człowiek z prowincjonalnego miasteczka, miał z nim mało do czynienia. Cała jego Italia to odbicie filmów i powieści – tak mogła ona wyglądać, choć najpewniej było to tylko wyobrażenie.

Dlatego jego bohater, detektyw – zimny drań, przypomina bogatego i wpływowego żigolaka. A mnie skojarzył się z Ryszardem Filipskim, człowiekiem dalekim od włoskiego ideału.

Cała książka jest jakby scenariuszem dla tego aktora pisanym: twardy facet, honorny, gdy trzeba strzeli w mordę albo w serce. Kobieta dla niego zawsze na piedestale, chyba że też stoi po złej stronie. Na szczęście włoski detektyw nie wymierza sam sprawiedliwości, jak czynił to bohater Mike’a Spillane.

Jeśli wspomniałem tego klasyka amerykańskiego kryminału, to powiem od razu, że Iredyński stylistycznie bije go na głowę. Amerykanin był jednak profesjonalistą – u Iredyńskiego ciągle słyszymy „wiem wszystko, może więc czasem wam coś powiem”. Stąd wiele rozwiązań z odnośnikami do nieznanej czytelnikowi przeszłości. To wygodne dla autora, ale oszukańcze, z prawdziwym kryminałem niewiele mające wspólnego.

Wydana w 1959 roku powieść Iredyńskiego ujawnia cechy typowe dla człowieka z kompleksami, jakim bez wątpienia był autor kryjący się za pseudonimem.

Jego bohater uosabia mit: prywatny detektyw kieruje się własnym kodem postępowania, jest szarmancki wobec kobiet, lojalny wobec przyjaciół. Musiało to brzmieć jak bajka dla współczesnych Iredyńskiemu czytelników. Sam zaś Irek znany był z traktowania znajomych pań w sposób typowy bardziej dla Włoch pod Warszawą niż słonecznej Italii. Trudno mu było przekroczyć ten dystans.

Trudno też zgadnąć, dlaczego Iredyński zatytułował swój kryminał „Ryba płynie za mordercą”. Może chciał nawiązać do swego pseudonimu. A może podsuwał czytelnikowi jeszcze jedną zagadkę.

Przesiedział kilka lat za gwałt, wrobiony, jak piszą biografowie. Więzienny epizod to jednak lata późniejsze. „Ryba płynie za mordercą” była debiutem prozatorskim tego poety, autora słuchowisk i sztuk teatralnych, znanego zarówno z odważnych stylistycznie utworów, jak i z wyzywającego zachowania.

Ale „Ryba…” to utwór niejako wyprzedzający epokę: w 1959 roku mało kto jeździł na Zachód, a Iredyński, człowiek z prowincjonalnego miasteczka, miał z nim mało do czynienia. Cała jego Italia to odbicie filmów i powieści – tak mogła ona wyglądać, choć najpewniej było to tylko wyobrażenie.

Literatura
„Kandydat" Żulczyka, czyli polski kościół Szatana
Literatura
Kto wygra drugą turę wyborów: „Kandydat” Jakuba Żulczyka
Literatura
„James” zrobił karierę na świecie. W rzeczywistości zakatowaliby go na śmierć
Literatura
Silesius, czyli poetycka uczta we Wrocławiu. Gwiazdy to Ewa Lipska i Jacek Podsiadło
Literatura
Jakub Żulczyk z premierą „Kandydata”, Szczepan Twardoch z „Nullem”, czyli nie tylko new adult