Trzy wieże w herbie

Z Tadeuszem Olszańskim, autorem książki „Kresy kresów. Stanisławów” rozmawia Tomasz Zbigniew Zapert

Publikacja: 05.09.2008 13:44

Trzy wieże w herbie

Foto: Forum

Rz: Czemu dopiero teraz zdecydował się pan spisać swoje młodzieńcze wspomnienia?

Dość długo narastała we mnie potrzeba powrotu do stanisławowskich korzeni. Dziesięć lat temu z synem i wnukiem po raz pierwszy pojechałem do swego rodzinnego miasta. To było przeszło pół wieku od momentu, kiedy w 1943 r. wraz z rodzicami z niego uciekałem. Zostaliśmy zapakowani przez zaprzyjaźnionych węgierskich żołnierzy do wagonu kolejowego i przerzuceni na Węgry. Gdy więc po tak długim czasie wróciłem do krainy swego dzieciństwa, chodziłem po nim jak zaczarowany.

Potem byłem w Stanisławowie kilkakrotnie, za każdym razem odnajdywałem ważne dla mnie miejsca i przypominałem sobie dramatyczne wydarzenia. Aż wreszcie dojrzałem do tego, aby to wszystko opisać, sięgając oczywiście do źródeł. Ale najważniejszym z nich był mój Stanisławów położony u podnóża Karpat, w widłach dwóch splatających się rzek zwanych Bystrzycami. Miasto styku wielu kultur, w których się wychowywałem. Trzeci – po Krakowie i Lwowie – gród Galicji.

Znacznej części dawnych polskich miast kresowych zachowano lub nieznacznie zmieniono nazwę. W przypadku Stanisławowa stało się inaczej...

Nie tylko mnie trudno to pojąć. Do 1962 r. Stanisławów był Stanisławowem, tyle że po ukraińsku nazywał się Stanisław! Zmianę narzucił Nikita Chruszczow. Wbrew tradycji i nawet logice kazał nazwać miasto Iwano-Frankiwskiem. To sztuczny – nawet dla Ukraińców – i nieprzylegający do miasta termin. Niby dla upamiętnienia znakomitego ukraińskiego pisarza Iwana Franko, który zapewne w grobie się przewraca, gdyż urodził się zupełnie gdzie indziej. W Stanisławowie bywał rzadko, cenił naszą kulturę, ba, pisał po polsku do gazet, przyjaźnił się z Orzeszkową i Kasprowiczem, razem z nimi szukał dróg do wolności dla Polaków i Ukraińców, których permanentnie skłócali ze sobą Austriacy. Do dziś zresztą wielu Ukraińców nadal używa dawnej terminologii, a wybitny współczesny pisarz ukraiński Jurij Andruchowycz mówi Stanisławów lub – pieszczotliwie – Franek!

Czy można zaryzykować twierdzenie, że życie uratowali panu i pańskim rodzicom Węgrzy?

Ojcu na pewno. Matka była Węgierką. Z tego względu miała kontakty z węgierskim garnizonem, który w czasie niemieckiej okupacji stacjonował w Stanisławowie. W 1943 r. w naszym mieszkaniu miały miejsce spotkania przedstawicieli Armii Krajowej (m.in. inżyniera Jerzego Węgierskiego, łagrowego przyjaciela Aleksandra Sołżenicyna, opisanego w „Archipelagu Gułag”) z węgierskimi oficerami. Madziarzy coraz bardziej zdawali sobie sprawę z przegranej swego sojusznika – III Rzeszy, a wiekowa przyjaźń z Polakami skłaniała ich do szukania porozumienia. Prowadzili podwójną grę. Gestapo tropiło te kontakty. Jesienią 1943 r. szef węgierskiego garnizonu, pułkownik Domokos Aykler, uprzedził działania Niemców, które zapewne kompromitowałyby również jego, i z godziny na godzinę zostaliśmy potajemnie ewakuowani.

Wielowiekową koegzystencję trzech dominujących nacji Stanisławowa – Polaków, Żydów i Rusinów, jak określano Ukraińców – symbolizowały trzy wieże w miejskim herbie.

Miasto nie było wolne od konfliktów między Ukraińcami i Polakami. Podczas wojny polsko–ukraińskiej w 1920 r. stało się stolicą Republiki Zachodniej Ukrainy. Podkarpacie wystawiło wtedy liczną armię ukraińską, ale nie było drastycznego prześladowania polskiej ludności. Kiedy z kolei wróciła Polska, zawarto swoiste porozumienie. Wielu Ukraińców znalazło dla siebie miejsce w licznych ukraińskich organizacjach, uzyskało samorządowe przedstawicielstwa. W Stanisławowie były ukraińskie szkoły, teatr, kluby sportowe, spółdzielnie rolnicze. Egzystowaliśmy może nie ze sobą, ale w zgodzie obok siebie. Nie dochodziło w tym regionie do zamachów ukraińskich szowinistów.

Oprócz trzech dominujących żywiołów ślad na obliczu grodu odcisnęli także Ormianie.

Mieli kolosalny udział w integrowaniu całej społeczności. W pierwszej kolejności przez handel! Uczynili ze Stanisławowa ważne miejsce styku między Wschodem i Zachodem. Zorganizowali słynny jarmark, na który przyjeżdżano z całej Polski nie tylko po broń i korzenne przyprawy, ale również po złoto i klejnoty. Błyskawicznie się wzbogacili, mieli własny samorząd i wójta. W XVII wieku zbudowali kościół. Kiedy umieszczona tam wierna kopia jasnogórskiej Matki Bożej w 1742 r. spłynęła łzami i uznano ją za cudowną, ormiańska świątynia stała się miejscem kultu religijnego dla całego regionu.

Wakacje w międzywojniu spędzał pan na Huculszczyźnie.

Huculi byli zawsze wolnymi, niedającymi się nikomu okiełznać ludźmi. Pod panowaniem austriackim uciekali przed wieloletnią służbą w CK armii, bo ginęli w niej z tęsknoty za swoimi połoninami. Tak naprawdę było im dobrze w okresie II RP. Po wrześniu 1939 r. władza radziecka natychmiast zorganizowała wyrąb lasów w Karpatach i tysiące Hucułów zapędzono do karnej pracy przy wycinaniu drzew. Dwie pierwsze wojenne zimy były niezwykle ostre i wielu z nich pozamarzało na wyrębach.

Zbiegłych łapano i wywożono za Ural. Podczas okupacji niemieckiej hitlerowcy wpadli na pomysł utworzenia huculskiego batalionu przy ukraińskiej dywizji SS Galizien, co po powrocie Sowietów spowodowało kolejne prześladowania Hucułów. Znów zaczęto deportować ich na Sybir, bo nie chcieli iść do kołchozów, a pozostałych zagoniono do kolejnego wycinania lasów. Tym razem na niespotykaną skalę. W latach władzy radzieckiej Huculszczyzna wraz z Karpatami znalazła się w zamkniętej strefie militarnej z wycelowanymi w Europę rakietami. Dopiero teraz powoli się odradza w wolnej Ukrainie.

Wspomina pan dwóch polskich generałów.

Moim ojcem chrzestnym był generał Romuald Dąbrowski, którego syn Franciszek pełnił funkcję zastępcy dowódcy obrony Westerplatte majora Henryka Sucharskiego. Generał Dąbrowski był oficerem w austro-węgierskiej armii i w czasie I wojny światowej poznał mojego ojca na froncie włoskim. Z Dąbrowskimi łączyła nas zażyła znajomość, gdyż żona generała była Węgierką. Mocno przeżyliśmy jego aresztowanie przez Sowietów. Zginął zaduszony w bydlęcym wagonie, w którym go wywożono.

Generałowa trafiła na łagru i tam zmarła. Bohatera Westerplatte, bo to on de facto kierował obroną po psychicznym załamaniu się przełożonego, po wyjściu z niewoli niemieckiej spotkały represje i dopiero po 1956 r. doczekał się uznania.Drugim generałem, którego znałem i podziwiałem, był dowódca garnizonu stanisławowskiego Kazimierz Orlik-Łukoski. We wrześniu 1939 r. dowodził obroną Lwowa okrążonego przez Sowietów. Wynegocjował honorowe warunki kapitulacji i przejścia polskiego wojska na Węgry. Sowieci podpisali porozumienie i perfidnie je złamali, pakując naszych żołnierzy do pociągu zmierzającego na Sybir. A generał Łukoski zginął w Katyniu!

Z ręki NKWD padł też sędzia Łukasz Fudali.

Natychmiast po wejściu Sowieci zaczęli wyłapywać sędziów, prokuratorów i pracowników służb mundurowych. Ojciec Staszka Fudali, z którym chodziłem w Stanisławowie do szkoły, był sędzią okręgowym i miał to nieszczęście, że uczestniczył w procesie komunisty oraz agenta radzieckiego Mariana Naszkowskiego (w PRL dygnitarza) i skazał go na karę więzienia. Na Fudalego wręcz polowano. Po zatrzymaniu został skazany na śmierć i rozstrzelany, a jego rodzinę deportowano do tajgi. Staszek dowiedział się o tym po 60 latach i gehennę swojej rodziny opisał w wydanej niedawno książce „80 miesięcy w kleszczach sierpa i młota”.

Z licznych postaci obecnych na kartach pana książki najbardziej zaintrygował mnie Stefan Kudelski.

Wynalazca „nagrywacza”, bo tak nazwał skonstruowany przez siebie magnetofon, jest u nas ciągle mało znany. A to przecież jego magnetofony – pod polską nazwą Nagra – stały się podstawą radiofonii, telewizji, a nawet amerykańskiego programu kosmicznego. Zaprzyjaźniliśmy się jako dzieci. Po wojnie osiadł w Szwajcarii, gdzie mieszka do dziś. Pierwszy raz po wojnie przyjechał do Polski na początku lat 70. To postać warta oddzielnej książki.

Dlaczego Żydzi ze Stanisławowa w znacznej części poparli władzę sowiecką?

Społeczeństwo żydowskie Stanisławowa było zróżnicowane klasowo – od plebsu po bogaczy, od handlarzy i drobnych rzemieślników po adwokatów, profesorów, rabinów. Biedoty było najwięcej i to ona – wraz z komunizującym pokoleniem inteligenckich dzieci – entuzjastycznie witała wkroczenie Armii Czerwonej. Większość światłych Żydów zdawała sobie jednak sprawę, co dla nich oznacza władza radziecka, i płakała nad upadkiem przyjaznej im Rzeczypospolitej wielu narodów. To zachowanie przy wejściu Sowietów, a potem współpraca z władzą radziecką, nie miało znaczenia po wejściu Niemców. Bestialski szef gestapo w Stanisławowie Hans Kruger, ten sam, który wymordował we Lwowie naszych profesorów, a następnie polską inteligencję w moim mieście, zamienił Stanisławów w obóz zagłady Żydów. W lokalnym getcie zgładzono blisko 100 tysięcy Żydów z całego Pokucia. W tym strasznym czasie Polacy uratowali i przechowali setki Żydów, którym udało się wydostać z zamkniętej dzielnicy. Wielu stanisławowiaków ma swoje drzewka w Yad Vashem, o czym też napisałem w książce.

Urodzony w 1929 r. w Stanisławowie, absolwent UW, ceniony dziennikarz sportowy („Sztandar Młodych”, „Sportowiec”, TVP), inicjator konkursu Fair Play, wybitny hungarysta, korespondent Polskiego Radia w Budapeszcie, gdzie kierował też Ośrodkiem Kultury Polskiej. Autor wielu książek („Osobista historia olimpiad”, „Została legenda. Rzecz o Feliksie Stammie”) oraz przekładów (m.in. „Chłopcy z placu broni” Ferenca Molnara, „Filozofia wina” Beli Hamvasa). Ojciec córki Agaty i syna Michała.

Rz: Czemu dopiero teraz zdecydował się pan spisać swoje młodzieńcze wspomnienia?

Dość długo narastała we mnie potrzeba powrotu do stanisławowskich korzeni. Dziesięć lat temu z synem i wnukiem po raz pierwszy pojechałem do swego rodzinnego miasta. To było przeszło pół wieku od momentu, kiedy w 1943 r. wraz z rodzicami z niego uciekałem. Zostaliśmy zapakowani przez zaprzyjaźnionych węgierskich żołnierzy do wagonu kolejowego i przerzuceni na Węgry. Gdy więc po tak długim czasie wróciłem do krainy swego dzieciństwa, chodziłem po nim jak zaczarowany.

Pozostało 94% artykułu
Literatura
Stanisław Tym był autorem „Rzeczpospolitej”
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Literatura
Reiner Stach: Franz Kafka w kleszczach dwóch wojen
Literatura
XXXII Targi Książki Historycznej na Zamku Królewskim w Warszawie
Literatura
Nowy „Wiedźmin”. Herold chaosu już nadchodzi
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Literatura
Patrycja Volny: jak bił, pił i molestował Jacek Kaczmarski