O dziwnym, mrocznym, ale przepięknym polskim losie traktuje trafiająca w tych dniach do sprzedaży książka Jarosława Marka Rymkiewicza. Opowieść o powstaniu warszawskim i o wciąż żywej obecności tego powstania dzisiaj, w Polsce Anno Domini 2008.
Składają się na nią m.in. osobiste wspomnienia 73-letniego wybitnego poety, pisarza i eseisty. Przy tym autor podkreśla, że z pewnością bohaterem "Kinderszenen" nie jest ośmio- czy dziewięcioletni chłopiec, którym był wtedy, "a tematem nie są jego wojenne przeżycia".
Rymkiewicza interesuje raczej, jak to się stało, że przeżył. Że nie poległ 13 sierpnia 1944 roku przy ulicy Kilińskiego 1 od eksplozji "bezwieżowego pojazdu gąsienicowego", "opancerzonego wozu amunicyjnego" czy, jak kto woli, "czołgupułapki" wyładowanego toną materiałów wybuchowych. Krew zalała dom do trzeciego piętra. W 1969 roku do postawionego w tym miejscu nowego budynku wprowadził się Jarosław Marek Rymkiewicz z żoną. Wkrótce urodził się im syn. Mieszkali na śmierci, żyli na cmentarzu. Jego dom nie miał głębokich fundamentów, "nie chciano badać, co się tam znajduje głębiej".
Rymkiewicz sięga głębiej. Zderza relacje – zda się niespójne – z różnych epizodów, dochodząc do wniosku, że powstanie doczekać się winno własnej metodologii badań historycznych. Dopóki jej nie ma, wszystkie relacje są równoprawne i niezależne od sprzeczności – jednako prawdziwe.
W powstaniu dostrzega fascynujące, niewiarygodne piękno, patrzy na nie jak na narodowy dramat dziejący się przy zaciągniętej przez Niemców kurtynie – była taka! – między narożnikiem Miodowej a kościołem św. Anny przez całe Krakowskie Przedmieście. I spogląda na ten złowrogi dramat oczyma zabijanych Polaków, ale i Niemców, zastanawiając się np., z jakiego powodu mordowali oni staruszków z domów starców, przecież w powiększaniu powierzchni życiowej im nie przeszkadzali?