Chodzi o polskie dzieci zesłane przez Sowietów po rozbiorze Rzeczypospolitej w 1939 roku na Syberię i do Kazachstanu, ocalone dzięki armii polskiej tworzonej przez gen. Władysława Andersa, dzięki niej wywiezione z nieludzkiej ziemi, a wreszcie chronione i wychowywane u zachodnich sprzymierzeńców.
Rzecz stanowi pokłosie wielkiej konferencji sprzed ponad roku i składa się z przygotowanych wtedy opracowań, wspomnień i dokumentów. Sięga strasznej nocy z 9 na 10 lutego 1940 roku, kiedy NKWD masowo ujmowało i wywoziło w bydlęcych wagonach na wschód rodziny naszych osadników, kolonistów, gajowych i urzędników państwowych. Akcję taką powtórzono w kwietniu owego roku (w tym czasie dokonywano też mordów katyńskich), wywożąc rodziny wcześniej aresztowanych; w czerwcu, kiedy zatrzymywano uchodźców; oraz rok później, gdy wywożono kogo się da. Od 313 do 323 tys. Polaków trafiło w potworne warunki, gdzie umierali z głodu, zimna i chorób. Dzieci i młodzież poniżej 18 lat stanowiły ponad 40 proc. wywiezionych.
Ziemię sowiecką opuściło z Andersem 116 tys. Polaków, w tym 75 tys. żołnierzy. Wśród ponad 40 tys. cywilów niemal 15 tys. stanowiły dzieci do lat 14. Większość trafiła do Iranu przez Morze Kaspijskie, a następnie do kontrolowanych przez Brytyjczyków krajów Bliskiego Wschodu, Afryki oraz Oceanii. Część z nich przewiózł bohaterski wicekonsul RP w Bombaju Tadeusz Lisiecki przez bezdroża Środkowego Wschodu do Indii. Wszędzie znalazły ochronki, szpitale, obozy skautowskie, internaty i szkoły. I tak przygotowano je do dorosłego życia. Większość wiodła je później na Zachodzie.
Tylko co piąty młody człowiek zdecydował się na powrót do rządzonej przez komunistów Polski. Na ogół zresztą ci dawni wilnianie i lwowianie nie mieli dokąd i do kogo wracać. Powracających czekały więzienia, szykany i inwigilacja oraz zmuszanie do współpracy z UB.
Dziecięcy los wzrusza jeszcze dziś. Wzrusza też pomoc udzielana dzieciom przez brytyjskich żołnierzy, marynarzy i urzędników, których imperium w 1942 roku trzeszczało przecież pod uderzeniami Niemców i Japończyków. Z wdzięcznością myślimy o wiwatujących w porcie Nowozelandczykach, niebywale hojnym maharadży Navangaru czy o prostym Uzbeku wiozącym oślim zaprzęgiem do koszar 5. Dywizji gen. Mieczysława Boruty-Spiechowicza małe, wygłodzone dzieci w łachmanach.